Pomieszczenie przeznaczone na suszarnię było ciemne i małe. Śmierdziało stęchlizną. Na podłodze kupa pordzewiałego żelastwa, ktoś przyniósł z domu stłuczone lustro. Był też magnetofon. Na ścianie plakat. Gdzie tam, nie plakat. To był ołtarzyk przeznaczony dla naszego boga. Na obrazku on - w królewskich szatach, z berłem, z koroną (wtedy jeszcze nie cierniową). Na ścianie, składając mu hołd a motywując siebie, napisaliśmy: "życie jest zbyt krótkie żeby być małym".
Lata zleciały, z dawnej paczki już nikt nie odwiedza siłowni. Ktoś ma trójkę dzieci i nie ma już czasu, ktoś przytył, komuś dysk w kółko wypada. A nasz bóg? "Bóg umarł" można by odpowiedzieć Fryderykiem Nietzschem. Na szczęście bóg tylko i wyłącznie jako idea, nie jako rzeczywisty człowiek. Bo u Ronniego Colemana nie jest za kolorowo, czego dowiedziałem się przez przypadek grzebiąc w bebechach Netflixa.
Jeśli kiedykolwiek słyszałeś o tym wybitnym kulturyście, ośmiokrotnym zwycięzcy Mr. Olimpia, w którego cieniu może się schować nawet Arnold Schwarzenegger, to warto żebyś zerknął na film dokumentalny "Ronnie Coleman. Król". Rzadko kiedy gwiazdy dawnych lat, żyjące już w zapomnieniu wpuszczają do swojego życia dokumentalistów z kamerami. Schorowany Ronnie Coleman zaprosił w swoje pielesze i otworzył się przed Vladem Judinem, scenarzystą przyglądającym się od lat środowisku kulturystów.
Obraz jest smutny, ale wcale nie namalowany tylko i wyłącznie w ponurych barwach. Wprawdzie Ronnie Coleman, "człowiek bestia", o którym nawet najwięksi kulturyści tego świata mówili, że ma mięśnie, których nie może mieć normalny człowiek - jest teraz starszym schorowanym człowiekiem.
Naprawdę z krwawiącym sercem ogląda się obrazki pokazujące jak przygarbiony, z trudem porusza się o kulach, jak musi prosić obsługę kawiarni, by ktoś pomógł mu otworzyć drzwi. Przeszedł osiem operacji kręgosłupa, dwa razy wymieniano mu stawy biodrowe. Codziennie faszeruje się lekami przeciwbólowymi, które tylko na chwilę dają mu ulgę.
- W skali dziesięciostopniowej mój ból oceniam na dziesięć. No, może na dwanaście-trzynaście wtedy, gdy występuję przed publicznością i muszę stać - wyznaje spocony z bólu, ale ciągle uśmiechnięty Coleman.
Taką cenę zapłacił za bycie najlepszym, za zdobywanie szczytów, raz za razem.
Ale są też pozytywne wątki. Coleman chodzi o kulach, ale jeździ rolls royce'em. Jego firma produkująca odżywki zarabia kilkanaście milionów dolarów rocznie. Zresztą z czasów startów pewnie też coś odłożył, bo raczej nie z policyjnej pensji. Ma kochającą rodzinę i gromadkę dzieci. Ciągle jednak jak wyrok wisi nad nim zbliżająca się kolejna operacja kręgosłupa.
Jak zakończy się ta historia? Myślę, że nie warto spoilerować. Lepiej samemu obejrzeć. Jeśli byłeś fanem Ronniego i kulturystyki, jeśli chcesz zobaczyć jaką cenę, zazwyczaj już z dala od błysku fleszy i światła kamer, płacą sportowcy za swoje wyczyny. Obejrzyj, żeby poznać historię człowieka, na ulepienie którego "Bóg przeznaczył za dużo gliny", i który przez wiele lat sam był bogiem w swojej dziedzinie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.