Saperzy prowadzili akcję w nieczynnej brytyjskiej elektrowni atomowej Sellafield w hrabstwie Kumbria. Władze zarządzające tym miejscem uznały, że składowane od 1992 roku przemysłowe rozpuszczalniki mogą zapalić się lub eksplodować. O tym, że niebezpieczne substancje w ogóle znajdują się w korodujących kanistrach dowiedziano się przypadkiem, podczas rutynowej kontroli znajdujących się tam laboratoriów.
Gdyby do pojemników przedostało się powietrze, mogło by dojść do wybuchu. Substancje jak tetrahydrofuran są łatwopalne w stanie płynnym. Z czasem rozpuszczalnik krystalizuje się i staje niezwykle groźny - tłumaczy "Daily Mirror".
*Rzecznik Sellafield Ltd, firmy kierująca elektrownią uspokoił, że interwencja wojska nie dotyczyła materiałów radioaktywnych. *Po odkryciu groźnych chemikaliów uruchomiono odpowiednie protokoły bezpieczeństwa. Pierwszym najważniejszym był telefon do odpowiedniej jednostki wojskowej. Jeszcze tego samego dnia, w piątek o godz. 20.00 przyjechali saperzy i odgrodzili laboratoria kordonem bezpieczeństwa.
W sobotę rano groźny ładunek trafił na ciężarówki. Podzielone na kilka partii, kanistry zabrano na przygotowany wcześniej odkryty teren koło elektrowni, zakopano, obłożono workami z piaskiem i wysadzono w powietrze. Z racji wielu groźnych incydentów elektrownia zyskała przydomek "najgroźniejszego miejsca w Europie".
W 1957 roku po awarii w Sellafield wybuchł pożar. Niekontrolowany ogień płonął trzy dni. W efekcie doszło do największej w Wielkiej Brytanii awarii siłowni jądrowej. Uniesiony z chmurą dymu radioaktywny materiał skaził zarówno Wyspy, jak i resztę Europy. W sumie przez 50 lat aktywności miało tam miejsce 21 radioaktywnych wycieków. Koszt sprzątania zgromadzonych tam toksycznych i radioaktywnych materiałów wyniósł już blisko 70 mld funtów (331 mld zł).
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.