Twórcy zapowiadali dzieło jako "portret Skłodowskiej, jakiej nie znaliśmy". Czułej matki, kochającej żony, kobiety charyzmatycznej, zdecydowanej, choć pełnej dylematów i sprzeczności. Szkoda jednak, że skupili się głównie na jej życiu prywatnym. Zdaję sobie sprawę, że mało co odstrasza ludzi w kinie tak, jak równania i wzory chemiczne. Nie chodzi o to, by widz po seansie został ekspertem z radiochemii, a jednak sfera nauki jest tu potraktowana po macoszemu. Sprowadza się do efektownych iluminacji radu i doświadczeń z jajkami.
Nikomu nawet nie chce się wyjaśnić, za co Noble czy jakim cudem jednak otrzymała katedrę na Sorbonie. Dlaczego uczyła dzieci. Zamiast kobiety poświęconej naukowej pasji, widzimy kobietę wplątaną w romans. Zamiast śmiało panoszącej się po męskim świecie, świadomej swych możliwości uczonej, dostajemy rozedrganą emocjonalnie istotę. Zamiast Europejki, która przełamała niejeden szklany sufit, zmysłową i ponętną rudowłosą.
Na dodatek nie jest to pasjonująca opowieść. Raczej przeciętna i tendencyjna, mocno chaotyczna i bałaganiarska. Scenariusz jest mizerny, reżyseria słaba, a postaci skrajnie nijakie bądź do bólu przerysowane (żona Paula). Honoru broni tak naprawdę tylko znakomita kreacja Karoliny Gruszki.
Choć film wydaje się krytykować zajmujące się plotkami media i szowinistyczny świat mężczyzn, de facto sam pokazuje swoją bohaterkę przez pryzmat obyczajowości i emocji ściśle powiązanych z mężczyznami z jej życia. Prawdę mówiąc, równie dobrze mogłaby to być opowieść o sławnej aktorce czy wziętej pisarce z początku XX wieku. Szkoda, bo Maria Skłodowska-Curie była fascynującą, złożoną postacią, wielką uczoną, a nie tylko cierpiącą bądź zakochaną kobietą.
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.