Określenie „bareizm” kojarzy się dziś z zabawnym absurdem, który dotykał przeciętnego obywatela komunistycznej (i nie tylko) Polski. Okazuje się jednak, że sformułowanie to zostało wymyślone w zupełnie innym celu…
W 1968 lub 1969 roku Kazimierz Kutz użył go by skrytykować film „Żona dla Australijczyka”. Dla niego termin bareizm oznaczał po prostu głupi i infantylny gatunek dowcipu, który przyciąga tłumy niewybrednych widzów do kina. Tymczasem ówczesne władze Polski widziały w bareizmach coś zupełnie innego. Co dokładnie?
Śmiechem w partię
Scenariusze filmów były w czasach PRL-u bardzo uważnie czytane przez cenzorów – i odpowiednio „poprawiane”, by nie udało się przemycić zbyt wielu scen krytycznych względem systemu. Od pewnego momentu celowo utrudniano nawet realizację produkcji – zwłaszcza tych o prześmiewczym wydźwięku. Nie powstrzymało to jednak mistrza w śmianiu się z komunistycznej rzeczywistości, Stanisława Barei.
Satyra w wykonaniu Barei była dla partyjnej wierchuszki zbyt trudna do przełknięcia. On zaś – świadom znaczenia podjętej przez siebie decyzji – mimo przeszkód tworzył kolejne filmy. Jak opisuje Maciej Replewicz:
Na przekór dominującemu nurtowi, filmom Hasa, Kawalerowicza i Wajdy, chciał bawić i rozśmieszać. Bez metafizyki i mistycyzmu. Bez wnikliwych analiz ludzkiej psychiki. Bez dramatycznych rozliczeń z wojenną przeszłością. Stanisław Bareja od zawsze chciał realizować komedie, mając świadomość, że to trudny i niewdzięczny wybór. W oczach krytyków przy utytułowanych filmach kolegów każda komedia była na przegranej pozycji.
Na dodatek dochodziły inne problemy. Polscy filmowcy w latach 60., 70. i 80. nie mieli łatwego życia. Przykład? Kiedy Bareja złożył do oceny projekt filmu muzycznego „Przygoda z piosenką”, Komisja Oceny Scenariuszy nakazała wprowadzenie licznych zmian – w tym zastąpienie Wiednia Paryżem. Kłopot w tym, że wyjazd za granicę, do stolicy „złego, kapitalistycznego” kraju, w celu nakręcenia całego filmu nie wchodził w grę, dlatego na paryski deptak ucharakteryzowano… okolice wejścia do Teatru Wielkiego w Łodzi.
Plenerowe sceny musiały jednak powstać we właściwej lokalizacji, więc po długich bojach z biurokracją, w okrojonym składzie, ekipa pojechała nad Sekwanę. Na miejscu okazało się, że Francuzi niespecjalnie mają ochotę robić karierę statystów w polskiej produkcji. Jako że „tubylcy” uciekali z kadru, w końcu sam Bareja zagrał przechodnia wyposażonego w tradycyjną bagietkę.
Trudności nie skończyły się wraz ze zdobyciem przez reżysera popularności. Wręcz przeciwnie – partia zaczęła rzucać mu kłody pod nogi. Na potrzeby kręcenia późniejszych komedii otrzymywał niższy przydział taśm filmowych – około 30–50 procent normy przysługującej „ideowo słusznym” twórcom. Na dodatek operatorzy musieli pracować z kamerą Arriflex 35 mm, którą… znaleziono w stodole, porzuconą przez wycofujących się Niemców! Sprzęt wyprodukowano w 1943 roku, nic zatem dziwnego, że trzeba było nie lada wysiłku, by jakoś utrzymać go przy życiu.
Ale zdaniem Barei problemy sprzętowe nie były najgorszym, co mogło go spotkać. „Ten etap pracy nad filmem, w porównaniu z licznymi trudnościami ze scenariuszem i gotowym filmem, jest fraszką. Choć brakuje kamer i taśmy, sprzęt jest wysłużony, transport nawala. Jednak te trudności można pokonać” – mówił reżyser.
Film niezgodny z ideą, czyli nakaz wycięcia szynki w sklepie
Z „polityczną poprawnością” jego filmów za komuny było już gorzej. W samym scenariuszu „Misia” cenzura kazała usunąć bądź zmienić aż trzydzieści scen. Efekt był taki, że film, nawet świeżo po wypuszczeniu do kin, wyglądał jakby coś z niego naprędce wycięto. Być może dlatego właśnie, mimo niewątpliwego sukcesu (piąte miejsce w rankingu polskich filmów na rok 1981, 626 tysięcy widzów do 13 grudnia tegoż roku), recenzje nie należały do pochlebnych. W „Przyjaciółce” pisano:
(…) otrzymaliśmy zlepek gagów i skeczów dość nieudolnie trzymających się kupy i wyraźnie niedopracowanych reżysersko i scenariuszowo. Niektóre z nich są zresztą dowcipne i oryginalne, cóż jednak z tego, skoro wszystko razem przypomina raczej estradową składankę niźli filmową komedię z prawdziwego zdarzenia. Zdecydowanie najśmieszniejszy jest w tym filmie fakt, iż został on zrealizowany dokładnie rok temu i odesłany przez cenzurę na półki z powodów politycznych (tak!).
Zresztą trudności podczas kręcenia „Misia” pojawiały się na każdym kroku. Najlepszym przykładem jest fakt, że ekipa filmowa nie mogła zdobyć prawdziwego baleronu i pęta kiełbasy. Takich rarytasów nie należało przecież pokazywać na ekranie! O wędliny było trudniej niż o paszporty i wizy do Wielkiej Brytanii. A po pokazaniu gotowego filmu cenzurze okazało się, że scena ukazująca „bardzo soczystą” polską szynkę do kupienia w Londynie nie nadaje się do wyświetlenia w krajowych kinach…
Sukces głupiutkich filmów
Propaganda PRL-u robiła wszystko, by uciszyć Stanisława Bareję. Tymczasem jego filmy, niezależnie od głosu partyjnych krytyków i niepochlebnych recenzji, zdobywały serca widzów.
„Nie ma róży bez ognia” z gwiazdorską obsadą obejrzało w Polsce około 3 milionów widzów. Za granicą – łącznie było ich około 9 milionów. Obraz zarobił ponad 16 milionów złotych. I to w czasach, w których większość polskich filmów ledwie pokrywała koszty produkcji.
Popularności Barei nie było jednak widać w oficjalnych mediach. Na temat „Bruneta wieczorową porą” w „Gazecie Krakowskiej” można było na przykład przeczytać takie zdanie: „Większość widzów po opuszczeniu kina wzięłaby udział w poszukiwaniu Stanisława Barei, reżysera i współscenarzysty tego dzieła, by odzyskać przynajmniej część z wydanych na bilet złotówek”. Nie trzeba chyba wspominać, że mowa o filmie deklasującym większą część współczesnych komedii, na którym również dziś można się świetnie bawić!
Z drugiej strony reżyser nie musiał daleko szukać natchnienia. Czasy, w których tworzył, były pełne… bareizmów. Jak choćby wtedy, gdy sąsiadka Barei, kiedy ten był zmuszony do remontowania własnego mieszkania i kręcenia w nim scen do „Poszukiwanego, poszukiwanej”, złożyła donos. Na co? Otóż murarz zatrudniony do postawienia ścianki działowej robił to tak opieszale, że prosta sprawa zajęła ponad miesiąc. Zdaniem mieszkanki lokalu obok Bareja z pewnością „remontuje sobie mieszkanie na koszt filmu”. A co na to główny zainteresowany? Oczywiście wykorzystał całą sytuację na potrzeby kolejnego scenariusza…
Bibliografia:
- Łuczak, M., Miś, czyli rzecz o Stanisławie Barei. Prószyński i S-ka, Warszawa 2001.
- Replewicz, M., Oczko się odlepiło temu misiu…. Wydawnictwo Fronda, Warszawa, 2015.
- Replewicz, M., Stanisław Bareja. Król krzywego zwierciadła. Zysk i S-ka, Poznań, 2009.
Autor: Michał Procner - dziennikarz, publicysta, autor tekstów popularnonaukowych i beletrystyki. Absolwent Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu i Uniwersytetu Wrocławskiego. Pasjonat historii naturalnej.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.