Bezzałogowe statki powietrzne z bombami nadlatują z Idlib. To syryjski region leżący na południowym-zachodzie kraju. Kontrolowana jest przez kilka odłamów rebeliantów toczących wojnę z siłami reżimu Baszara al-Assada. Dlatego Rosjanie - mimo że zlokalizowali rejon, z którego drony są sterowane, nie wiedzą, kto je wysyła.
Rosyjskie bazy w Syrii stały się celami dwóch zmasowanych ataków. Nigdy wcześniej to się nie zdarzyło. Drony wypełnione materiałami wybuchowymi spadały w Hmiejmim (prowincja Latakia) i nadmorskim Tartusie - informuje "The Independent".
Atak na Hmiejmim przypominał nalot dywanowy bardzo małych urządzeń. Rosjanie naliczyli ich dziesięć. Trzy następne - w Tartusie. Były niewielkie, ale każdy dron niósł bombę. Jak podało rosyjskie Ministerstwo Obrony, żaden spośród w sumie 13 dronów wysłanych przez nieznanego wroga nie wyrządził większych szkód. Trzy przechwycono, siedem zostało zestrzelonych, a kolejne trzy rozbiły się i eksplodowały. Nikt nie zginął ani nie odniósł obrażeń.
Po raz pierwszy terroryści użyli na masową skalę dronów, które wystartowały z odległości ponad 50 kilometrów i były sterowane przy użyciu nowoczesnego systemu nawigacji GPS - głosi komunikat władz w Moskwie.
Podejrzenie padło nie tylko na rebeliantów, ale również na Turków. Według rosyjskiej armii część terenu, z którego miały zostać wysłane drony znajduje się pod kontrolą sił wysłanych przez Ankarę.
Podejrzenia sięgnęły nawet Amerykanów, bo wojskowi Putina zauważyli, że w czasie ataków przelatywał w pobliżu samolot zwiadowczy USA. Z kolei Stany Zjednoczone wskazują, że za nalotami mogą stać niedobitki ISIS. W ciągu ostatnich dwóch tygodni ataki pojedynczymi dronami zanotowano na placówki Rosjan w prowincjach Latakia i Homs.
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.