Po dość niespodziewanym sukcesie obrazu z 2014 roku, było oczywiste, że musi powstać sequel. David Leitch się wyłamał, ale Chad Stahelski całkiem nieźle rozbudował opowieść o samotnym, szukającym zemsty płatnym zabójcy. Tym razem John Wick (Keanu Reeves)
zmuszony jest przerwać emeryturę i zmierzyć się z międzynarodową szajką zabójców.
Jeśli chodzi o klimat, jest podobnie. Mało gadania, dużo strzelania. Z jednej strony to pełna przemocy sieczka, z drugiej wyborne widowisko. Srogie miny, poważne spojrzenia i dialogi składające się głównie z monosylab (choć w wielu językach), paradoksalnie zapewniają odpowiednią dawkę humoru. Scena z Commonem w metrze jest po prostu doskonała. Dość sprytnie i przekonująco przedstawiono też mechanizmy działania organizacji, z którą był związany John. Na tyle, iż po seansie łatwiej uwierzyć w dowolną teorię spiskową.
Największym atutem są jednak drugoplanowe postaci. To m.in. charyzmatyczni Ian McShane, Laurence Fishburne, wyrastająca na nową twardzielkę w kinie Ruby Rose i ujmujący minimalizmem Lance Reddick oraz imponujące choreografią, pomysłowością, najzwyczajniej efektowne sceny walk. Jeśli kontynuacja w czymś ustępuję oryginałowi, to emocjami. W nowym filmie jest ich zdecydowanie mniej, a motyw zemsty nie jest tak silnym motorem działań głównego bohatera.
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.