Strażak o niczym nie widział. Kiedy dzieci Luthera Jonesa spędzały niedzielną noc w placówce Harris Family DayCare w Erie, on znajdował się w sąsiednim Lawrence Park. Został tam wezwany do innego pożaru. Jak okazało się na miejscu, zgłoszenie było fałszywe.
Mężczyzna oddał dzieci do ośrodka w Erie, żeby pójść do pracy. Kiedy Jones przyjechał na miejsce wezwania sprawdzono, że powodem uruchomienia alarmu był nieprawidłowo działający czujnik. W tym czasie w Erie, gdzie inne ekipy strażaków próbowały ratować dzieci z pożaru przedszkola, zginęły dwie jego córki oraz syn - donosi Sky News.
W tragicznym pożarze zginęło w sumie pięcioro dzieci. Według doniesień miały od 8 miesięcy do 7 lat. Z ognia, jaki wybuchł w ośrodku opieki w Erie, udało się wydostać tylko dwóm chłopcom. Obaj uratowali się, skacząc z dachu przedszkola. Mają po 12 i 17 lat. Przyczyna pożaru wciąż jest ustalana.
Gdyby w budynku przedszkola znajdowała się odpowiednia liczba detektorów dymu, większość, jeśli nie wszystkie ofiary, przeżyłyby - powiedział po ugaszeniu ognia Guy Santone, szef straży pożarnej w Erie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.