Miejsce, gdzie narodziła się czarna skrzynka. Cieśnina Bassa zapisała się w historii również tym, że wiąże się z nią wynalezienie tzw. czarnej skrzynki, czyli urządzenia rejestrującego lot, które pomaga w odkryciu przyczyn wypadków lotniczych. Skonstruował ją w 1958 roku australijski naukowiec, który pracował w ośrodku badań lotniczych w Melbourne. Nazywał się David Warren, a temu, jak pomóc w wyjaśnieniu trudnych przypadków wypadków lotniczych, poświęcił niemal całe życie. Podczas takiego wypadku życie stracił jego ojciec.
W październiku 1978 roku do bazy lotniczej w australijskim Melbourne zgłosił się 20-letni pilot Frederick Valentich, który w małym samolocie zmierzał na wyspę King. Pytał, czy na obszarze jego lotu znajduje się jakiś inny samolot. Dyspozytor odpowiedział mu, że nie.
Widzę nade mną wielki samolot. Ma cztery wielkie punkty świetlne, podobne do świateł lądowania. Właśnie przeleciał jakieś tysiąc stóp nade mną - zgłosił do wieży lotów Valentich.
Dyspozytor mu jednak nie dowierzał. "Czy możesz potwierdzić, że chodzi na pewno o samolot?" - zapytał.
Nie, porusza się zbyt szybko. Może to samolot wojskowy? - zastanawiał się pilot.
*Na obszarze tym nie zgłoszono jednak żadnego lotu. *Dalsza rozmowa pilota z wieżą kontroli, która jest zarejestrowana w oficjalnych dokumentach, nabierała dramatyzmu. "Ten obiekt zbliża się do mnie od wschodu. Wygląda to tak, jakby grał ze mną w jakąś grę. Przeleciał dwa, trzy razy tuż nade mną z ogromną prędkością" - zgłosił pilot. Dyspozytorzy zwrócili się do Valenticha, aby ten opisał dziwny obiekt. Ponoć był długi i połyskiwał zielonymi światłami. Ostatnie słowa pilota brzmiały: Silnik mi nawala, muszę dotrzeć na wyspę King. Boże, ten dziwny obiekt znów się wznosi nade mną. To nie jest samolot… Po tych słowach z radia słychać było już tylko szum.
Coś innego niż kosmici? Natychmiastowa akcja ratunkowa nie przyniosła praktycznie żadnych skutków – ratownikom nie udało się znaleźć ani samolotu, ani 20-letniego pilota. Przypadek został zaklasyfikowany jako niewyjaśniony, ale szybko zaczęły się mnożyć teorie o tym, co właściwie mogło się stać. Wśród oficjalnych teorii pojawiła się ta, która mówiła, że młodego pilota zmyliły światła latarni z przylądka Otway i wyspy King. Inna mówi o tym, że mogło to być pewne zjawisko atmosferyczne, a światła pochodziły z Wenus, Marsa, Merkurego i bardzo jasnej gwiazdy Antares. Wielu ludzi było jednak przekonanych, że pilot zobaczył statek pozaziemski.
Światła na niebie. Wyniki prywatnego śledztwa opublikował później również australijski pisarz i dziennikarz John Pinkney, któremu udało się zgromadzić świadectwa kilku mieszkańców wyspy King mających związek z zaginięciem pilota Valenticha. Miejscowi potwierdzili, że w tym czasie rzeczywiście widzieli na niebie dziwne światła, a jeden z nich twierdził, że ujrzał, jak nad samolotem Valenticha pojawiła się promieniejąca na zielono tarcza. Zdaniem Pinkeya ten przypadek nie był pierwszym zagadkowym zaginięciem samolotu na tym obszarze. Podobny miał miejsce w 1920 roku, a po nim nastąpił szereg kolejnych.
Porwanie czy sabotaż? Na pierwsze strony gazet trafił również przypadek wypadku lotniczego z 1972 roku, kiedy to nad Cieśniną Bassa zaginął mały samolot z dwoma osobami na pokładzie. Maszyna zniknęła bez śladu, podobnie jak kilka lat później samolot Valenticha. Oprócz badaczy zagadek przypadkiem zajęli się również zwolennicy teorii konspiracyjnych. Jedną z zaginionych w wypadku była wówczas obrończyni środowiska naturalnego Brenda Hean, która leciała do Tanzanii, aby protestować przeciw budowie elektrowni na jeziorze Padder. Czy możliwe jest, że ktoś sabotował samolot, aby Hean nie dotarła na spotkanie? Jak wynika z niektórych doniesień na krótko przed odlotem samolotu ktoś włamał się do hangaru. Nie udało się jednak tego udowodnić.
Niebezpieczny fragment morza. Cieśnina między Australią a Tasmanią ostatnio zyskała złą sławę również wśród marynarzy. Nawet doświadczone wilki morskie uważają to miejsce za jeden z najtrudniejszych obszarów do podróżowania, bowiem od XVIII w. podczas burz zaginęło tu ponad 800 statków. Nic dziwnego, że brzegi wyspy King zaczęto nazywać Wybrzeżem Wraków. Na tym odcinku morza prądy morskie są niezwykle silne, a wichry wieją w odwrotnym kierunku. Ta kombinacja prowadzi do tego, że na powierzchni morza tworzą się nawet 15-metrowe fale, które mogą pokryć każdy statek na swej drodze. Co więcej, dno jest grząskie, a w niektórych miejscach morze ma głębokość zaledwie 50 metrów.
Wielka tragedia w świecie sportu
Swoją krwiożerczość Cieśnina Bassa pokazała w 1998 roku. Wtedy to w morskiej cieśninie odbywały się tradycyjne regaty Sydney–Hobart, jednak nawet nowoczesne technologie nawigacyjne nie ustrzegły uczestników przed piekłem, które przygotowała dla nich cieśnina. W falach zatonęło łącznie pięć statków, a sześciu żeglarzy straciło życie. Wśród uczestników konkursu ta nieszczęsna edycja została nazwana „czarnym rocznikiem”. Chociaż doświadczeni żeglarze pływali na tych wodach od 1945 roku, jeszcze nigdy nie doszło tu do takiej tragedii. Burza szalała na morzu z taką siłą, że do mety dotarło zaledwie 44 z 155 konkurujących statków.
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
**Więcej w nowym numerze "Świata na dłoni"
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.