Zygmunt Freud mawiał, że słowa mają magiczną moc. Mogą zmieniać rzeczywistość. To dla nas groźne, bo przy okazji programu 500+ Polacy krytykują się nawzajem. Z jednej strony słyszymy o dzikich hordach załatwiających się na wydmy. Z drugiej – o cyborgach bez empatii, gardzących zwykłym człowiekiem. A przecież bardzo łatwo można by pogodzić te wrogie obozy, by mówić o sobie tylko dobrze i wykorzystać magiczną moc słów dla osiągnięcia narodowego sukcesu.
Wielka zmiana zasad. Wypłacamy 1000+ każdemu Polakowi – od niemowląt po niedołężnych staruszków. A może i po dzieci poczęte, czemu by nie, w końcu jesteśmy krajem chrześcijańskim. Niektórzy twierdzą nawet, że tolerancyjnym. Będzie jednak haczyk. Program wejdzie w życie dopiero, gdy czytelnictwo osiągnie w Polsce poziom 80%, a więc równy czeskiemu i dwukrotnie większy niż dziś. Gwarantuję Wam – kryzys czytelniczy skończyłby się jednego dnia. Naród ruszyłby do księgarni i bibliotek, czytałby w wannach, sklepach wielkopowierzchniowych, a nawet na obiadach niedzielnych u teściowej. Wartość rynku skoczyłaby z 2,5 miliarda do co najmniej 5 miliardów złotych.
Kolejna część programu?* 500 złotych za każdy wyuczony poziom języka obcego, poparty egzaminem. I tysiąc za każdy kolejny język. Następne pięć stów – za zdanie szczegółowego *egzaminu z wiedzy o Polsce i świecie. Polacy kochają brać pieniądze, potwierdza to liczba biur doradzających emigrantom „jak zdobyć niemiecki zasiłek”. Szturmowaliby szkoły językowe, po tygodniki opinii trzeba byłoby się w kioskach zapisywać na specjalne listy. Ziściłyby się dekady snów inteligenckich elit. Program kosztowałby setki miliardów, ale przecież naród specjalistów wiedziałby, jak go spłacić.
Tak oto nastąpiłby cud. Na przestrzeni jednej kadencji Sejmu – a pewnie i szybciej – Polacy przestaliby być narodem niedouczonym, nieoczytanym, poddającym się łatwej manipulacji. Stalibyśmy się ciekawym świata, znakomicie wykształconym społeczeństwem erudytów. Przy urnach wyborczych nie mieliby szans ściemniacze bez programów. Zamiast plotek o sąsiadach, panie z magla opowiadałyby nam płynną francuszczyzną o wyborach parlamentarnych na Mauritiusie. Zamiast nienawistnych bluzgów wobec mniejszości narodowych, podgoleni chłopcy w autobusach emocjonowaliby się najnowszą powieścią Javiera Mariasa, przeczytaną, rzecz jasna, w oryginale.
Kto w tramwaju rozmawiałby przez telefon, kalecząc niemiecki, dostawałby klapsa. A obok siłowni ćwiczono by w klubach książki na wzór tego z komiksu „Wilq”, gdzie przypakowany dres oznajmia: „Jak jadę z poezją współczesną, to zaczynam na rozgrzewkę od debiutów, a potem w superseriach nap… Świetlickiego i Zagajewskiego”. Tak mogłaby wyglądać Polska: dziecięce wózki, cud gospodarczy, szelest przewracanych kartek i spokojny, szczęśliwy, wykształcony Naród, wypłacający z bankomatów kolejne tysiące.
Michał Zygmunt specjalnie dla o2.pl
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.