Przebieg II wojny światowej na Pacyfiku nie jest w Polsce tak dobrze znany, jak zmagania bliżej nas – w Europie i w Afryce Północnej. Warto jednak wiedzieć, że walki na DTDW (dalekowschodnim teatrze działań wojennych) były równie zacięte i krwawe, jak te w naszym regionie. Amerykanie z wielkim trudem, niemal metr po metrze, odbierali Japończykom samotne atole koralowe, mniejsze i większe wyspy, a potem także ogromne archipelagi np. Filipiny. "Jankesi" walczyli z "Japsami" w tropikalnej dżungli, na piaszczystych plażach, wulkanicznych tufach, w jaskiniach i w górach, a także w wielkich miastach, jak np. stolica Filipin – Manila.
Kluczowe dla osiągnięcia zwycięstwa nad Japonią na lądzie było jednak uzyskanie bezwzględnej przewagi na morzach. Po "Dniu hańby", czyli ataku Japończyków na bazę w Pearl Harbour, Amerykanie chcieli zemsty. Dość szybko pozbierali się po ciosach i ruszyli do ofensywy. Admirał Harold Stark rozkazał "rozpocząć nieograniczone powietrzne i podwodne działania wojenne przeciwko Japonii".
Pierwsze do walki ruszyły okręty podwodne US Navy. Z lądu wspierał je, radzący sobie coraz lepiej, wywiad radiowy i zespoły kryptologów czytających japońskie szyfry. Właśnie dzięki kryptologom wychodzące w morze okręty płynęły "na pewniaka" na wyznaczone pozycje. Zwykle we wskazanych miejscach zjawiały się zapowiadane przez wywiad japońskie statki i okręty, do których można było wystrzelić torpedy albo – w przypadku mniejszych jednostek – zaatakować je z działa pokładowego.
Spartaczone torpedy – brak sukcesów
Niestety w początkowej fazie wojny amerykańskie okręty podwodne miały ogromne problemy z zatapianiem japońskich statków i okrętów. Wiele "tłustych kąsków" płynęło sobie spokojnie, nie zauważając nawet, że… zostały storpedowane! Amerykańskie torpedy Mark XIV odbijały się od burt atakowanych statków, nie wybuchały lub wybuchały za wcześnie, tonęły, przepływały pod celem, zbaczały z kursu, zawracały i robiły inne tego typu psikusy.
Dowództwo Floty Pacyfiku długo nie chciało przyjąć do wiadomości faktu, że nowoczesne torpedy są po prostu sfuszerowane. Przed wojną usterek nie wykryto, bo testy torped prowadzono w wersji "oszczędnościowej", bez głowic bojowych. Na próbach i manewrach morskich torpedy nie były uzbrojone, więc nie wybuchały. A to dlatego, że "mądrzy" sztabowcy uważali, że szkoda je niszczyć. Jedna kosztowała około 10 tysięcy dolarów…
Niestety takie podejście później się zemściło, bo po wejściu Ameryki do wojny, uzbrojone torpedy też nie wybuchały. Powodowało to wściekłość na pokładach okrętów podwodnych. Kapitanowie po powrocie do portu pisali w raportach, że dobrze wycelowane torpedy, płynęły dokładnie w środek burty nieprzyjacielskiego okrętu, uderzały w nią i… nie wybuchały. Często przepływały pod kadłubem atakowanego statku, chociaż były "zaprogramowane" na dobrą głębokość. Dopiero po pół roku wojny z Japonią (w czerwcu 1942 r.), po odebraniu wielu krytycznych raportów, zdecydowano przeprowadzić testy bojowe, które potwierdziły, że torpedy mają wiele bardzo poważnych wad. Okazało się, że nieprawidłowo działa system sterowania zanurzeniem, niesprawny jest zapalnik magnetyczny, a zapalnik kontaktowy ma zbyt słabą iglicę i po uderzeniu w cel nie inicjuje wybuchu.
Zanim usunięto wszystkie usterki, amerykańskim okrętom podwodnym zdarzało się wystrzelić sześć, osiem, dziesięć, a nawet więcej torped do namierzonego celu i… nic. USS Wahoo, najsłynniejszy amerykański okręt podwodny, na swoim pierwszym patrolu wystrzelił siedem torped do dwóch statków. Żadna nie wybuchła!
Jeszcze większego pecha miał USS Tunny, przed którego wyrzutniami torpedowymi "przedefilowały" 9 kwietnia 1943 r. trzy niezwykle cenne i groźne japońskie lotniskowce: Hiyo, Junyo i Taiyo. Tunny wystrzelił 10 torped z dystansu zaledwie 700 metrów, ale tylko jedna uderzyła w cel i wybuchła powodując niewielkie uszkodzenia lotniskowca eskortowego Taiyo. Pozostałe torpedy wybuchły przedwcześnie.
Można sobie wyobrazić rozczarowanie załogi USS Tinosa, któremu "spod lufy" uciekł Tonan Maru, ogromny japoński statek transportowy. 24 lipca 1943 r. kapitan Randall "Dan" Daspit wystrzelił do tego statku aż 15 torped! Bez efektu. Nietknięty transportowiec odpłynął w siną dal. Wściekły kapitan napisał w raporcie, że wszystkie strzały były prawidłowe i celne, ale torpedy nie wybuchły. Te torpedy były po prostu złe, jak tory na miejscu pewnego wypadku kolejowego…
Strzelanie z „zatkaną lufą”
Nawet, gdy już usunięto problem wadliwie działającego zapalnika, obsługa torped nadal sprawiała kłopoty amerykańskim podwodniakom. Nietypowe i często tragiczne sytuacje związane z obsługą "cygar" zdarzały się niemal do końca wojny. Np. na wspomnianym USS Wahoo, w czasie przedmuchiwania wyrzutni torped, marynarz-torpedysta przypadkowo (!) pociągnął za uchwyt „pal” i uruchomił torpedę. Problem w tym, że pokrywa wyrzutni była jeszcze zamknięta… Torpeda uszkodziła właz, ale nie wystartowała i okręt kontynuował patrol z uszkodzoną wyrzutnią i zakleszczoną torpedą w luku. Załoga czuła się, jakby miała na pokładzie bombę z opóźnionym zapłonem. Na szczęście tym razem Wahoo wrócił do portu w całości.
Do podobnej sytuacji doszło na USS Thresher w grudniu 1942 r. Przypadkowo uruchomiono silnik torpedy w zamkniętej wyrzutni. Przy próbie usunięcia – zakleszczyła się. Marynarze wyciągnęli ją po wielogodzinnej, żmudnej pracy, którą można było wykonać tylko na powierzchni morza i wyrzucili do wody. Jednak wyrzutnia nr 1 była nieużyteczna do końca rejsu. Takie sytuacje zdarzały się jeszcze wielokrotnie w początkowej fazie wojny. Widocznie jakiś okrętowy chochlik ciągle pociągał za dźwignię "pal".
Tragiczne samozatopienia
W czasie II wojny odnotowano 30 przypadków trafienia okrętu jego własną torpedą. Dwa takie zdarzenia skończyły się tragicznie i doszło do nich właśnie na Pacyfiku. Pierwszym utraconym w taki sposób okrętem był USS Tulibee, który zatonął 26 marca 1944 r. Okręt, operując w pobliżu Wysp Palau, zaatakował japoński konwój i wystrzelił do niego dwie torpedy. Dwie minuty później jedna z nich wróciła i uderzyła w macierzystą jednostkę. Z tonącego szybko okrętu uratował się tylko jeden członek załogi, który w chwili eksplozji był na pokładzie. Wpadł do wody i został wzięty przez Japończyków do niewoli, w której doczekał końca wojny.
Do kolejnego takiego zdarzenia doszło 25 października 1944 r., gdy operujący w pobliżu Formozy (dzisiejszy Tajwan), USS Tang trafił kilkoma torpedami japoński statek transportowy. Kapitan Tanga Richard O’Kane chciał dobić uszkodzony statek i wystrzelił swoją ostatnią torpedę. Niestety los był okrutny. Podwodny pocisk wynurzył się tuż przed celem, ostro skręcił, zatoczył krąg i uderzył w przedział torpedowy Tanga. Z zatopionego na głębokości 55 metrów okrętu wydostało się tylko dziewięciu marynarzy, którzy trafili do japońskiej niewoli.
Takiego losu cudem uniknął USS Perch, który wystrzelił cztery torpedy do załadowanego po burty statku handlowego. Żadna z nich nie trafiła w cel, za to jedna, z nieznanych powodów, zatoczyła koło i eksplodowała w pobliżu burty jej "właściciela". Pokład Percha zasypały małe i duże kawałki metalu. Na szczęście nie wyrządziły większych szkód i okręt mógł kontynuować patrol.
USS Greenling wystrzelił dwie torpedy do cennego frachtowca Hakonesan Maru. Jedna trafiła i wywołała wielki pożar, ale druga zboczyła z kursu, zawróciła i "wzięła na cel" Greenlinga. Na szczęście wybuchła kilkadziesiąt metrów przed uderzeniem w jego kadłub.
Wielkiego pecha miała za to załoga USS Dorado, który został zatopiony 12 października 1943 r. na "spokojnych wodach" w pobliżu Kanału Panamskiego. Wszystko wskazuje na to, że amerykański okręt został pomyłkowo zbombardowany przez amerykański samolot patrolowy PBM Mariner, który wystartował z osławionej bazy wojskowej w Guantanamo na Kubie.
Niejasne są przyczyny zatonięcia bardzo skutecznego USS Seawolf, który miał na koncie 27 zatopionych jednostek japońskich (oznacza to, że był jednym z najskuteczniejszych amerykańskich okrętów). Seawolf zaginął 3 października 1944 w pobliżu Archipelagu Moluków. Przyjmowana jest wersja, że zatopił go amerykański niszczyciel USS Richard M. Rowell, który operował w tym rejonie. Na okręcie zginęło 83 marynarzy, a także 17 pasażerów płynących z misją specjalną.
Nietypowe akcje i niezwykłe sukcesy
Niezwykły pojedynek w czasie wykonywania nietypowej misji przydarzył się okrętowi USS Harder. Został on wysłany z misją poszukiwania zestrzelonych lotników, którzy wylądowali na małych wysepkach rozsianych na Pacyfiku w rejonie archipelagu Karolinów. 31 sierpnia 1943 r. kapitan odebrał rozkaz podejścia do wyspy Tangaulap i odnalezienia Johna R. Galvina, zestrzelonego pilota samolotu F6F Hellcat. Czterech marynarzy zgłosiło się na ochotnika i wsiadło do pontonu, którym mieli przewieźć rannego lotnika z plaży na okręt.
Gdy marynarze z Hardera z dużymi trudnościami holowali małą tratwę ratunkową z Galvinem, załoga okrętu prowadziła nad ich głowami pojedynek strzelecki z japońskimi snajperami. Usadowili się oni na nadbrzeżnych drzewach i stamtąd rozpoczęli ostrzał okrętu i ludzi prowadzących akcję ratunkową. Japońskich strzelców z drzew strącał nie tylko Harder, ale także wezwane na pomoc amerykańskie myśliwce. Uratowany pilot spędził na okręcie podwodnym kolejnych 30 dni, zanim Harder dokończył patrol i wrócił do portu.
Przywołajmy jeszcze kilka ciekawych podwodnych faktów z okresu wojny na Pacyfiku:
USS Harder wsławił się niebywałą skutecznością, gdyż w czasie swojego piątego patrolu na Morzu Celebes, w ciągu czterech dni zatopił cztery japońskie niszczyciele. Rejs ten nazwano "najwspanialszym patrolem wojny" ze względu na wartość zatopionych okrętów (niszczyciele). Warto jednak pamiętać o niezwykle skutecznym u-boocie U-107 i jego rekordowym patrolu. LINK
9 lipca 1942 r. w pobliżu atolu Kwajalein japońskie okręty złapały zanurzony okręt amerykański "na wędkę". USS Thresher wcześniej zatopił tender Shinisho Maru. Japończycy chcieli się odegrać i zapolowali na wroga przy pomocy zrzucanych z okrętów lin z hakami magnetycznymi, które miały zaczepić o wystające elementy okrętu podwodnego. Jedna z zarzuconych "wędek” rzeczywiście zahaczyła Treshera. Okręt nie mógł zanurzyć się głębiej, Japończycy przy pomocy silnej wyciągarki powoli holowali go na powierzchnię. Prawdopodobnie ich celem było przejęcie nienaruszonego, sprawnego okrętu z całą załogą. Tresherowi cudem udało się uwolnić z "haczyka" wykonując pod wodą akrobatyczne manewry "góra-dół" i "prawo-lewo".
Kapitan wspomnianego Treshera wykazał się niemałą pomysłowością nakazując przywiązanie do lufy działa pokładowego zwykłej marynarskiej lornetki. W czasie patrolu okręt nie miał bowiem przyrządów celowniczych do swojego nawodnego "żądła".
"Ciekawostki historyczne" nie mogły pominąć informacji, że na amerykańskich okrętach podwodnych zawsze była dostępna Coca-Cola. W rejs zabierano 200 litrów koncentratu tego kultowego napoju, który mieszano ze słodką wodą i gazowano za pomocą dwutlenku węgla, którego na okręcie podwodnym nie brakowało.
Nowoczesne okręty typu "Gato", np. wspomniany wyżej USS Harder, miały na pokładzie także maszynę do lodów, gramofon i projektor filmowy.
Niebywałego wyczynu dokonał USS Boffin w czasie swojego szóstego patrolu w pobliżu Wysp Ryukyu na Okinawie. 10 sierpnia 1944 r. Boffiin wytropił konwój japońskich statków płynących do małego portu Minami Daito. Wpłynął za nimi i zaatakował gdy statki zacumowały. Jedna jego torpeda wybuchła na plaży, druga zniszczyła statek handlowy, a trzecia – jak zaplanował kapitan – zniszczyła molo i stojący na nim autobus oraz dźwig portowy. Molo, autobus i dźwig namalowano na fladze bojowej USS Bofin, uznając je za cenne osiągnięcia wojenne.
USS Albacore odnotował 19 czerwca 1944 r. prawdziwy torpedowy "złoty strzał". Trafiając tylko raz, zniszczył niezwykle cenny dla Japończyków lotniskowiec Taiho. Albacore wystrzelił w stronę kolosa trzy torpedy i ukrył się pod wodą. Trafiony tylko jedną torpedą Taiho płynął dalej jedynie ze zmniejszoną prędkością. Okazało się jednak, że wybuch torpedy naruszył zbiorniki z benzyną lotniczą, której opary wypełniły najpierw szyb windy pokładowej, a potem cały kadłub lotniskowca. Pojawiła się iskra, która wywołała eksplozję i sześć godzin po trafieniu wielki okręt poszedł na dno.
Podobny celny strzał zanotował USS Archer-Fish, który 28 listopada 1944 r. wystrzelił sześć torped do zauważonego w ciemnościach nocnych "dużego tankowca". Cztery torpedy trafiły w cel, którym okazał się największy japoński lotniskowiec Shinano, będący w swoim dziewiczym rejsie. Po kilku godzinach okręt przewrócił się i zatonął. Lotniskowiec Shinano, obok superpancerników Yamato i Mushasi był jednym z trzech największych okrętów II wojny światowej.
W czasie II wojny światowej US Navy dysponowała 288 okrętami podwodnymi. Przeciwko Japonii użyto 250. Utracono 52. Cztery zatonęły w wyniku wypadków, 48 w akcjach bojowych. Na Pacyfiku zginęło 3500 marynarzy floty podwodnej.
Bibliografia:
1. Tadeusz Kasperski, Podwodne asy Pacyfiku 1941-1945, Wydawnictwo Napoleon V
2. Clay Blair, Ciche zwycięstwo. Amerykańska wojna podwodna przeciwko Japonii, Wydawnictwo Magnum
3. William C. Chambliss, Bezgłośna formacja, Oficyna Wydawnicza Finna
4. Richard H. O’ Kane, Wahoo. Historia najsłynniejszego amerykańskiego okrętu II wojny światowej, Wydawnictwo Ketmar
5. JANAC – Japanese Naval and Merchant Vessels Sunk During World War II
by United States Submarines
Paweł Szymański - Autor ukryty pod pseudonimem, pisze o historii militarnej XX wieku, tajnych i nietypowych broniach, akcjach specjalnych, szpiegostwie, kryptologii i Enigmie. Ulubione zagadnienia: Powstanie Warszawskie'44, Poznań'45, Kostrzyn'45, Berlin'45
Spodobał Ci się artykuł? Zobacz również: Operacja berlińska, czyli jak Stalin wyrolował Eisenhowera, a Żukow z Koniewem zaorali Niemców w 14 dni