Masz czasem wszystkiego dość? Jesteś spełnioną żoną i matką, a mimo to czujesz się nieszczęśliwa?
Myślisz, że do niczego się nie nadajesz i nic lepszego w życiu cię już nie spotka? Nie akceptujesz swojego ciała i siebie samej? Uważasz, że hashimoto to wyrok i trzeba się z tym pogodzić? Znam to. Bardzo dobrze to znam… Przez prawie osiem lat szukałam samej siebie. Hashimoto rujnowało nie tylko moje ciało, ale też głowę. Byłam na dnie.
Na samym dnie...
Choć Aleksander był małym dzieckiem, w ciąży przytyłam do stu pięciu kilogramów. Nie ćwiczyłam, odstawiłam leki na cukrzycę. Miałam już upragnionego i długo wyczekiwanego syna, ale czułam się źle. Ze sobą i swoim ciałem. W zasadzie wszystkie demony wróciły i ponownie zaczął się koszmar.
W dodatku dowiedziałam się o zdradzie męża. Nie chciało mi się żyć. Gdyby nie syn, nie wiem, co bym wówczas zrobiła. Byłam przekonana, że już nic dobrego mnie w życiu nie spotka. Zresztą tego życia we mnie wówczas właściwie nie było. Stałam się wrakiem człowieka. Obojętna, automatycznie wykonywałam wszystkie czynności. Tylko obecność Olka mobilizowała mnie do wstania z łóżka.
Wybaczyłam mężowi zdradę. A raczej przegrałam walkę ze strachem przed tym, jak by było bez niego, że sama z dzieckiem nie dam sobie rady, że przecież do niczego się nie nadaję.
"Już lepszy on i jego zdrada niż życie samotnej matki” – myślałam.
Byłam sama, nie miałam nikogo, komu mogłabym się zwierzyć czy wypłakać. Mama nie żyła, tata mieszkał za granicą, a znacznie młodsza siostra co prawda pomagała mi przy dziecku, jak mogła, ale miała swoje życie i własne problemy. Podobnie jak moje koleżanki.
Zdałam sobie sprawę, że ostatnie lata mojego życia koncentrowały się wokół męża, domu i starań o dziecko. Przez nasz dom przewijali się głównie ludzie z otoczenia i pracy męża. Nawet większość moich koleżanek to były żony jego kolegów. Spotkania sprowadzały się do kurtuazyjnych pogaduszek przy kawie, najczęściej o kaszkach, kupkach i pieluchach. Kiedy zaczynałam mówić o swoich problemach i fatalnym samopoczuciu, słyszałam, że przesadzam, że pewnie jestem niewyspana albo mam depresję poporodową.
Często myślałam, że może faktycznie coś ze mną jest nie tak. Zwłaszcza że mąż zapewniał mi naprawdę wygodne życie. Niczego mi nie brakowało i absolutnie nie mogłam narzekać na swoją sytuację. Chodziliśmy do restauracji i na przyjęcia, jeździliśmy na egzotyczne wakacje. Na pozór doskonałe życie.
– Czego ty, dziewczyno, chcesz? Masz wszystko i pewnie przewraca ci się już w głowie – słyszałam wielokrotnie.
Nawet zdradę męża próbowano mi tłumaczyć.
– Faceci tak mają, to nic nadzwyczajnego. Muszą rozładować stres, niewinny skok w bok nie jest katastrofą – przekonywali znajomi.
Mąż nigdy nie powiedział mi, że jestem gruba i źle wyglądam. Jednak jego zdrada w jasny sposób uzmysłowiła mi, że tamta kobieta jest pewnie lepsza niż ja. Ładniejsza, szczuplejsza, bardziej interesująca.
W końcu powiedziałam "dość”. To był impuls. Obudziłam się pewnego dnia i pomyślałam:
"Teraz albo nigdy. Jeśli nic z tym nie zrobię i nie zacznę życia na nowo, już zawsze będzie tak samo”.
Czułam, że umrę, jeśli dziś nie zrobię porządku ze swoim życiem. Miałam serdecznie dość prania, prasowania, gotowania dla faceta, który mnie zdradza i zapomina o moich urodzinach. Nie chciałam mieć w domu mebla, który leży na kanapie, bo musi odpocząć po pracy, a ja jak "automatka" muszę obsługiwać jego i dziecko.
Czy się bałam? Strasznie. O przyszłość moją i syna. Nie wiedziałam, co z nami będzie. Nie miałam pojęcia, jak zachowa się mąż. Czy zostawi nas samych, bez alimentów i finansowego wsparcia? Wiedziałam jednak, że dłużej nie dam rady tak żyć. Że po prostu umrę, jeśli nie fizycznie, to na pewno psychicznie. Nie chciałam siedzieć bezczynnie i pogrążać się w smutku. Nie mogłabym żyć ze świadomością, że nie zaryzykowałam, że nie spróbowałam zmienić swojego życia.
Na szczęście mąż zachował się bardzo przyzwoicie. Okazał się lepszym byłym mężem niż mężem. Dość szybko odsunęliśmy na bok złe emocje i udało nam się porozumieć. Rozstaliśmy się, ale zachowaliśmy dobre relacje. Po piętnastu latach razem coś się po prostu skończyło, wypaliło. Miłość minęła. Zaakceptowaliśmy, że już nigdy nie będziemy razem. Łączą nas wspomnienia i dziecko, dla którego staramy się być dobrymi rodzicami. Spędzamy wspólnie wakacje, święta. Często do siebie dzwonimy i opowiadamy o tym, co się w naszym życiu wydarzyło. Przyjaźnimy się.
Jeśli chcesz poznać szczegóły metamorfozy Patrycji i jej walki o lepsze życie, sięgnij po jej książkę:
Przeczytaj też:
- Pijany kierowca auta... nie pił alkoholu. Wykryli rzadką chorobę
- Koncern Jerzego Staraka wycofuje lek na zgagę. Alert w Europie. "To ważna lekcja dla światowej farmacji"
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.