To jedna z tych historii, po których traci się wiarę w ludzi. Jefferson Heavner nie był jedyną osobą, która zatrzymała się przy feralnym kierowcy - Marvinie Jacobie Lee. Oprócz niego w pobliżu zaparkowali samochód dwaj inni mężczyźni, którzy również chcieli udzielić potrzebującemu pomocy.
Podróżni byli bardzo zdziwieni, kiedy podeszli bliżej. Zobaczyli wówczas, że kierowca zakopanego w śniegu auta zachowuje się podejrzanie agresywnie. Stwierdzili, że poszkodowany musi być pod wpływem alkoholu albo narkotyków i postanowili zadzwonić po policję. W tym momencie Lee wyjął broń automatyczną i zaczął strzelać w ich kierunku.
Mężczyźni byli w szoku. Zaczęli uciekać w kierunku swoich samochodów. Dwóm udało się przeżyć, jednak Jefferson Heavner nie miał tyle szczęścia. Kula trafiła go w tors, co spowodowało natychmiastową śmierć. Chwilę później na miejsce przybyli funkcjonariusze policji, którzy widząc co się stało, próbowali wypłoszyć zabarykadowanego w aucie napastnika. Kiedy kolejne próby nie przynosiły skutku, policjanci wezwali ekipę antyterrorystów SWAT, którzy ujęli 27-letniego zabójcę i doprowadzili go do aresztu.
Jefferson Heavner miał 26 lat i samotnie wychowywał małego synka. Jego rodzina przeżywa wielką traumę.
Był wspaniałym człowiekiem. Zawsze uśmiechnięty, kochał pomagać innym ludziom. Żył chwilą i takim go zapamiętamy na zawsze - powiedziała zrozpaczona siostra Heavnera dziennikowi "Charlotte Observer".
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.