Bar jest niepozorny, łatwo go przeoczyć pośród stoczniowych molochów, ogromnych suwnic i sięgających nieba dźwigów.
Miejscowi jednak bez problemu odnajdują do niego drogę. "80dziesiątkę" z całą stanowczością można nazwać kultową.
Lokal funkcjonuje nieprzerwanie od 1980 roku i obecnie jest ostatnim stoczniowym barem w Gdańsku. Od ponad 40 lat karmi okolicznych pracowników, ale nie tylko.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Można tu spotkać cały przekrój społeczeństwa - młodych, starszych, robotników i prawników.
Wtajemniczeni wiedzą, że spacerując po stoczni czy załatwiając w okolicy sprawy biznesowe, do "80dziesiątki" po prostu trzeba wpaść.
W dzień bar oferuje domowe obiady, a w weekendowe wieczory zamienia się w pub, serwując tanie piwo i zimną wódkę przy polskich melodiach z dawnych lat.
Bar rodem z PRL-u. Czas się tu zatrzymał
Czas tu dosłownie się zatrzymał. Meble, dekoracje - cały wystrój prezentuje się tak samo od kilku dekad.
Właściciele "80dziesiątki" uczynili z tego atut, który dla młodych klientów jest niepowtarzalną gratką, a dla tych starszych - sentymentalną podróżą w przeszłość.
Ja przychodzę tu krótko po godzinie 12:00. Na zewnątrz towarzyszą mi metaliczne dźwięki ciężki robót, ale wewnątrz słyszę już tylko rozmowy i odgłosy intensywnych prac kuchennych.
Większość stolików jest zajęta. Za ladą wita mnie miła pani w fartuszku prawdziwej gospodyni domowej.
W witrynie widzę potrawy, które czekają, aby je odgrzać i podać z dodatkami. Są tu m.in. krokiety, kaszanka i pierogi. Ja mam chęć na danie z "menu głównego", wypisanego markerem na plastikowym cenniku, który wywieszono na ścianie.
Jest tu m.in. schabowy, kotlet pożarski, gołąbki, karkówka i antrykot. W zestawie z ziemniakami lub frytkami oraz surówkami wszystkie pozycje kosztują 25-26 zł.
Do wyboru mam także takie klasyki polskiej kuchni jak bigos, gulasz czy flaki oraz "fast foody" w postaci zapiekanki i hamburgera.
Niestety, okazuje się, że mimo wczesnej pory większość dań została już zwyczajnie zjedzona. Jak informuje mnie pani kelnerka, największy ruch w lokalu panuje w godzinach 10-11:00, kiedy pracownicy stoczniowi mają przerwę. Po tym czasie oferta jest mocno ograniczona.
Trudno. Decyduję się zatem na dostępne jeszcze danie dnia - gołąbki z ziemniakami i surówką (27 zł), nie mogę sobie też odpuścić klasycznej zapiekanki (13 zł). Do tego biorę prawdziwą, zakapslowaną oranżadę, która kosztuje zaledwie 2,20 zł. Za wszystko zapłaciłam 42,20 zł. Będzie uczta.
PRL jak żywy - oranżada i prodiże
W oczekiwaniu na obiad mam okazję rozejrzeć się dookoła. Pogłoski okazały się prawdziwe - klimat tutaj naprawdę jest niepowtarzalny i pozwala cofnąć się o kilkadziesiąt lat.
Stare drewniane stoły, PRL-owska ceramika, metalowe koszyczki na szklanki. Na ścianach powywieszane są blaszane garnki, kanki na mleko i prodiże. W rogu stoi stary telewizor, na półkach pysznią się radia sprzed kilku dekad.
Jedzenie pojawia się szybko. Pani z kuchni woła, by odebrać dania z okienka. Zapiekanka jest olbrzymia, oczywiście polana ketchupem. Gołąbek prezentuje się dorodnie, pływa w pomidorowym sosie.
Smak chrupiącej bułki z pieczarkami i serem przywodzi mi na myśl wczesne dzieciństwo. Danie główne jest uczciwe, czuć, że użyte do jego wykonania składniki były świeże. Nie jest to gołąbek "jak u mamy", ale można się nim najeść i wyjść z zadowolonym brzuchem.
Cenowo i smakowo "80dziesiątka" przypomina typowy bar mleczny, jednak całościowo zapewnia doznania na zupełnie innym poziomie. Osobom tęskniącym za klimatem dawnych lat szczerze polecam to miejsce. Ta PRL-owska prostota ma nieodparty urok.
Sonia Stępień, dziennikarka o2