Pani Monika zatrudniła się przy pakowaniu szkła w hucie. Razem z nią pracowała jej mama. Zlecenie miało trwać miesiąc.
Po dwóch tygodniach pracy mama pani Moniki źle się poczuła. Okazało się, że ma zakrzepicę i nie może dalej pracować.
Obie kobiety musiały zakończyć współpracę z agencją pracy tymczasowej. Pani Monika też nie mogła pracować, bo musi pomóc chorej mamie w opiece nad młodszym bratem.
Okazało się jednak, że nie mogą zakończyć pracy z dnia na dzień. W umowie, którą podpisały z agencją, zapisano, że taka rezygnacja wiąże się z karą - po 800 złotych.
Argumenty zdrowotne agencji nie przekonały, przy umowach zlecenia L4 nie przysługuje.
Przy zatrudnianiu podpisywałyśmy wszystkie dokumenty pod presją czasu, którą na nas wywierała agencja. Nie przeczytałyśmy dokładnie, co jest w tej umowie napisane. Musiałyśmy jeszcze podpisać się pod szkoleniem BHP i mnóstwem innych obiegówek i kwestionariuszy. Chciałyśmy gdziekolwiek się załapać w tej pandemii, żeby chociaż trochę zarobić. Wiem, że to był błąd – mówi pani Monika.
Właścicielka agencji pracy w rozmowie z money.pl twierdzi, że takie klauzule w umowach stosować musi. Bo ma problem z pracownikami z dnia na dzień porzucającymi pracę.
Mówi, że o lojalnych pracowników jest coraz trudniej. Ludzie odchodzą bez słowa po dwóch dniach, zabierając czasami ze sobą stroje ochronne. Jak przyznaje, stroje służbowe są więcej warte niż dniówka.
Nikt ich do tej umowy przecież nie przymuszał. Jesteśmy uczciwą firmą. Działamy na radomskim rynku od ponad 20 lat. Rozumiemy, że zdarzają się różne sytuacje rodzinne. W każdej zgłoszonej do nas sprawie działamy indywidualnie - zapewnia właścicielka agencji.
Agencja nie chciała z nami rozmawiać o polubownym zakończeniu współpracy. Dla nas 1600 zł to duża kwota do zapłaty – przyznaje pani Monika, która oprócz pracy studiuje dziennie.
Zdaniem prawników, kary umowne za przerwanie pracy, nawet jeśli zrozumiałe z punktu widzenia agencji, mogą być bezprawne.
Wszystko rozbija się o stosowanie umów zlecenia tam, gdzie należałoby zatrudnić pracownika na etat.
Kobiety pracowały wszak w podporządkowaniu, wykonywały pracę określonego rodzaju, pod konkretnym kierownictwem, w wyznaczonym miejscu i czasie, a za wykonaną pracę otrzymać miały wynagrodzenie.
Gdyby sąd pracy uznał, że łączący strony stosunek odpowiada stosunkowi pracy, nie natomiast zlecenia, agencja nie miałaby prawa żądać od pracownic zapłaty kar umownych na wypadek niewykonania jakiegokolwiek zobowiązania. Kodeks pracy tego zabrania - mówi w rozmowie z money.pl Alicja Wasielewska, partnerka kancelarii Walczak Wasielewska Adwokaci.
Nawet jeśli sąd nie uznałby, że kobiety wykonywały pracę, przy której powinny być zatrudnione na etacie, można w takiej sytuacji powołać się na przepisy kodeksu cywilnego.
Jedna z kobiet była chora i nie mogła kontynuować pracy, co potwierdza zaświadczenie lekarskie. Druga, z powodu choroby matki, musiała zrezygnować z pracy z uwagi na konieczność opieki nad rodzeństwem. W obu przypadkach, przy uwzględnieniu wszystkich okoliczności sprawy, dochodzenie kar umownych przez zleceniodawcę mogłoby zostać potraktowane jako sprzeczne z zasadami współżycia społecznego – uważa Wasielewska.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.