Duchowni, którzy zdecydowali się na rozmowę z dziennikarką Gazety Wyborczej, przyznają, że coraz mniej osób przyjmuje kolędę. Chociaż oficjalnych, aktualnych statystyk nie ma, to mało domów jest otwartych na wizyty duszpasterskie.
Czekam przed klatką, bo ministrantów puściłem, żeby sprawdzili, czy ktoś przyjmuje. W ostatniej nikt nie chciał, tu pewnie będzie podobnie - mówi Wyborczej ksiądz z Warszawy.
Duchowni podkreślają, że ogromny wpływ na to miała pandemia koronawirusa. W opinii rozmówców Gazety Wyborczej "rozleniwiła" ona samych wiernych, ale też księży, którzy organizują wizyty duszpasterskie "na życzenie".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Warto podkreślić jednak, że według kodeksu kanonicznego kolęda to normalna praca. Nie tylko jest spełnieniem obowiązku krzewienia wiary u wiernych, ale też stanowi istotny element wynagrodzenia kapłana.
Księża boją się kolęd?
Według księdza, który rozmawiał z Gazetą Wyborczą, chodzenie po kolędzie to dla niego niebywały stres. Uważa, że "musi tłumaczyć się za decyzje hierarchów Kościoła, w tym m.in. za abp. Jędraszewskiego". Dodaje, że wierni mają do niego wiele pretensji za czyny, których się nie dopuścił.
Ja odchorowuję kolędę. Kiedy tak chodzę od drzwi do drzwi, czuję się jak akwizytor, który ma świetny towar, ale jego poprzednicy tak zepsuli rynek, że musi się wstydzić. - mówi kapłan z 12-letnim stażem.
Inni księża zaznaczają, że źle znoszą psychicznie kolędy. Tłumaczą, że "co innego mszę odprawiać, kazanie głosić, a co innego siadać z ludźmi przy stole i rozmawiać". Wielu duchownych - szczególnie młodszych stażem - przedstawia swoim przełożonym zwolnienia lekarskie.
Czytaj także: Andrzej Duda krytykował ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Oto co zrobił w dniu jego pogrzebu
Te są szanowane przez proboszczów czy biskupów, ale brak kolęd nie jest korzystny dla księży z finansowego punktu widzenia.
Nie będzie dodatku do pensji - szczerze powiedział Wyborczej jeden z warszawskich kapłanów.