Kinga w jednych z ostatnich filmików na swoim kanale na TikToku szczegółowo wyjaśniła, jak działała firma, która sprzedawała opłatek na Wigilię w galeriach handlowych. Młoda kobieta była zatrudniona w tej firmie jako koordynatorka akcji aniołków.
Czytaj także: Nowe zasady kolędy? Nie wszędzie. Oto co mówią księża
"Jako były koordynator akcji aniołków, które sprzedają opłatki w galeriach handlowych opowiem wam, dlaczego to jest jeden wielki scam [przekręt, oszustwo - przyp. red.]" - mówi na wstępie dziewczyna.
Ogólnie to te aniołki muszą mówić, że są wolontariuszkami, czyli teoretycznie nie zarabiają za swoją pracę, a one tak naprawdę miały normalnie płacone, stawkę godzinową plus premię od sprzedaży - tłumaczy tiktokerka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kinga podkreśla, że jej przełożeni kazali jej bardzo pilnować tego, by "wszystkie hostessy mówiły, że są wolontariuszami, że jak przyjdzie jakakolwiek kontrola to one muszą pamiętać, że są wolontariuszami".
Czytaj także: Obawy wśród ponad 3 mln Polaków. Dojdzie do katastrofy?
Ja pracowałam z firmą która miała współpracę z fundacją i na tych opłatkach było napisane małym druczkiem, że tylko 20 proc. pieniędzy ze sprzedaży idzie na fundację. 80 proc. zostaje w firmie. Ale ta firma i tak reklamuje się, że zbieramy na fundacje, więc przeciętny kupujący nie zdawał sobie sprawy, że tylko 20 proc. trafia do fundacji - tłumaczy Kinga.
Dziewczyny nie drukują paragonów na bieżąco, miały je gotowe w koszyczku
Jak dodaje Kinga każdy produkt, który sprzedawały dziewczyny kosztował 10 zł. "I teraz hit. Firma ta, która prowadziła całą tę akcję należała do pani "Kowalskiej" - przykładowe nazwisko. A zgadnijcie przez kogo była założona fundacja? Też przez panią Kowalską" - wyjaśnia.
- Ogólnie ta firma zbierała pieniądze dla fundacji, żeby wykonywać zabiegi leczące światłem. Jeden zabieg kosztował 3 tys. zł. Tylko ta fundacja miała już te maszyny leczące światłem. Czyli scam, ale wszystko zrobione legalnie - dodaje.
Ponadto Kinga dodaje, że przez połowę akcji nie miała kasy fiskalnej. A kiedy w końcu ją dostała, to musiała nadrukować tyle paragonów, ile sprzedała produktów.
Dziewczyny przegrane za aniołki również nie drukowały paragonów na bieżąco, miały w koszyczku już wydrukowane paragony. Kolejną sztuczką, która dziewczyny musiały robić to pokazywanie terminali, dla tych, którzy nie mieli gotówki.
W sprzedaży mieliśmy bombki - pierniczki, które wyglądały bardzo realistycznie. Ludzie mówili "wow wyglądają jak prawdziwe". A to były stare pierniczki, sprzed kilku lat, które nie sprzedały się jako pierniczki do jedzenia w poprzednich latach i dlatego były sprzedawane jako bombki - tłumaczy tiktokerka.
Z pewnością nie wszystkie firmy, które zatrudniają dziewczyny do sprzedaży opłatków działają w taki sposób. Warto jednak sprawdzać, gdzie trafiają pieniądze ze sprzedaży wigilijnych opłatków.