Adam Glapiński to członek starej gwardii Jarosława Kaczyńskiego. Dość powiedzieć, że po raz pierwszy ministrem z ramienia Porozumienia Centrum został w 1991 roku. Od 30 lat nie opuścił szeregów kolejnych partii Kaczyńskiego.
Kilka dni temu Glapiński, obecnie prezes Narodowego Banku Polskiego, przekonywał, że bez unijnych środków i tak sobie poradzimy. Mowa o 57 miliardach euro z Funduszu Odbudowy, których wynegocjowaniem rząd chwali się od kilku miesięcy. Składa się na nie 23 mld euro w formie grantów plus 34 mld euro preferencyjnych pożyczek. Z tych pieniędzy Polska ma sfinansować Krajowy Plan Odbudowy.
Problem w tym, że ich wypłata wisi na włosku. Na razie zielonego światła nie dostaliśmy, a to z powodu problemów Polski z praworządnością. Inne kraje już od kilku tygodni mają europejskie środki, wydają je z korzyścią dla swoich gospodarek.
We wtorek prezes NBP Adam Glapiński w wystąpieniu na Kongresie 590 mówił, że "bez środków unijnych, którymi teraz nas się szantażuje, jesteśmy w stanie doskonale zapewnić sobie dynamiczny rozwój". To było jeszcze przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej, który uznał, że polskie prawo jest ważniejsze niż europejskie.
- Nasze korzyści z UE głównie dotyczą uczestnictwa we wspólnym rynku. Transfery mają mniejsze znaczenie. Zerwał się chór oburzenia, że bez nowych środków unijnych wspaniale sobie damy radę. Oczywiście, że tak! Cały program rozwoju możemy zrealizować bez tych środków – stwierdził Glapiński już po wyroku TK.
Jego słowa potwierdził w piątek Marek Suski, poseł PiS. Suski zawsze był blisko Jarosława Kaczyńskiego i znany jest z przekazywania wieści prosto od prezesa PiS.
- Jeśli weźmiemy pod uwagę wysokość polskiej składki wpłacanej do UE i środki otrzymywane z Unii, różnica jest niewielka, więc bez środków z KPO jesteśmy w stanie sobie poradzić. To nie jest tak, że można zagłodzić Polskę – mówił Suski w Polsat News. Dopytywany, czy nie chcemy środków unijnych, poseł zaprzeczył. Jak zaznaczył, nie ma podstaw, abyśmy ich nie dostali.
- Oczywiście, że chcemy. I w żadnym razie nie ma podstaw, żebyśmy ich nie mieli dostać - przekonywał.
Na co nie będzie pieniędzy?
Jeżeli 57 miliardów euro z Funduszu Odbudowy nie trafi do Polski, to projekty gospodarcze Prawa i Sprawiedliwości mogą się posypać jak domek z kart. Zabraknie bowiem środków m.in. na Polski Ład.
Chociaż pieniądze jeszcze do Polski nie trafiły, to jednak władza zdążyła już wydać środki na ich promocję. W ten sposób choćby do TVP trafiło 1,5 miliona złotych. Cała kampania kosztowała przynajmniej 6 mln zł.
Warto zauważyć, że narracja o tym, że Polska poradzi sobie bez 57 mld euro z Funduszu Odbudowy, jest nowością. Do tej pory przedstawiciele władzy przekonywali, że pieniądze z UE bardzo pomogą polskiej gospodarce, a ich wynegocjowanie było wielkim sukcesem Mateusza Morawieckiego.
Pieniądze miały zostać przeznaczone na szereg inwestycji, które pomogą Polsce wyjść z kryzysu wywołanego pandemią koronawirusa. Wśród zadań, które miały być finansowane z europejskiego funduszu, jest m.in. ogromne wsparcie dla sektora energii odnawialnej. 5 mld złotych miało zostać przeznaczone na wsparcie budownictwa mieszkaniowego, poprzez dofinansowania inwestycji w lokale o obniżonym czynszu.
Dodatkowe 300 mln złotych miałoby trafić do firm, które znalazły się w trudnej sytuacji z powodu pandemii koronawirusa. Wsparcie finansowe miałyby uzyskać szpitale powiatowe, a aż 30 proc. ogólnej puli miałoby trafić do samorządów.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.