Sri Lanka boryka się z najgorszym od odzyskania przez nią niepodległości w 1948 roku kryzysem gospodarczym. Rezerwy walutowe w 22-milionowym państwie spadły do rekordowo niskiego poziomu, przez co budżet państwa nie jest w stanie uregulować należności za większość importowanych towarów, w tym artykułów pierwszej potrzeby, takich jak żywność, leki czy paliwo. Inflacja obecnie wynosi tam niemal 55 proc.
Za doprowadzenie kraju do ruiny obywatele obwiniają obecny rząd. Pokojowe protesty przeciwko prezydentowi Gotabayi Rajapaksie zaczęły się w marcu, jednak w ostatnich tygodniach społecznie niezadowolenie znacznie się nasiliło. W kraju skończyły się zapasy paliwa, w czerwcu podwyższono ceny energii o 800 proc., a szkoły zostały zamknięte. Premier Sri Lanki Ranil Wickremesinghe oświadczył 5 lipca, że jego kraj zbankrutował.
Mieszkańcy wyspy mieli dość panującej sytuacji. W sobotę 9 lipca tysiące osób wyszły na ulice stolicy. Domagający się rezygnacji prezydenta tłum protestujących wdarł się do jego rezydencji w Kolombo. Demonstranci wtargnęli także do posiadłości premiera Ranila Wickremesinghe i ją podpalili. Ponad 100 osób zostało rannych, a dziesiątki aresztowanych.
Sri Lanka protestuje. "Szły matki z malutkimi dziećmi"
Media na całym świecie obiegły w weekend nagrania m.in. z pałacu prezydenckiego, pokazujące protestujących kąpiących się w prezydenckim basenie.
Pani Magdalena mieszka ok. 300 metrów od pałacu prezydenckiego i ok. 200 metrów od siedziby premiera. Sobotnie protesty obserwowała z okna swojego apartamentu przy Galle Road.
Jak podkreśla, wbrew drastycznym relacjom spod pałacu prezydenckiego, które obiegły świat, sam protest przebiegał spokojnie i pokojowo – w przeciwieństwie do tego z maja, kiedy to na ulicach Kolombo doszło do użycia siły wobec protestujących.
Prawdą jest, iż tłum protestujących sforsował barykady i wdarł się do środka siedziby prezydenta, poszły w ruch race i petardy, nie została użyta broń palna wbrew medialnemu przekazowi. Krzywdzące jest to, że jedynie ten obrazek został puszczony w świat, stawiając poniekąd Lankijczyków w złym świetle – powiedziała pani Magdalena w rozmowie z o2.
Według naszej rozmówczyni protest był względnie spokojny. – Szły całe rodziny, matki z malutkimi dziećmi, młodzież. Przede wszystkim to młodzi są siłą napędową nadchodzących zmian, są wykształceni, wiedzą, jak się żyje w Europie, Ameryce czy choćby innych krajach Azji, oni także chcą żyć w lepszych warunkach, walczą o swój kraj, bo to tu chcą mieszkać, pracować i godnie żyć – tłumaczy Polka.
"Każdy jest szczęśliwy, że pogonili prezydenta"
Jak obecnie – kilka dni po protestach – wygląda sytuacja w kraju? Jak relacjonuje pani Magdalena, w Kolombo, czyli w sercu protestów, już w niedzielę wszystko wróciło do normalnego funkcjonowania. Ludzie wrócili do pracy, sklepy czy restauracje są otwarte, życie toczy się bez większych zmian.
Opuszczony przez głowę państwa pałac prezydencki stał się z dnia na dzień lokalną atrakcją. Do budynku można swobodnie wejść, obiekt znajduje się poza kontrolą wojska i policji. Mieszkańcy okolicznych wiosek przyjeżdżają, by skorzystać z niepowtarzalnej okazji obejrzenia willi od środka. Przepych i bogactwo, jakie bije z wnętrz pałacu, przechodzi wszelkie wyobrażenie lokalsów.
Nadal jednak wielką niewiadomą pozostają dalsze losu kraju. Jak poinformowano w środę, prezydent i jego małżonka uciekli ze Sri Lanki i polecieli na Malediwy. Funkcję głowy państwa przejął tymczasowo premier Ranil Wickremesinghe, który ogłosił stan wyjątkowy na terenie całego kraju.
Wszystko na razie jest wyciszone, ludzie cieszą się, że udało się przegonić prezydenta. Nastroje są optymistyczne – podkreśla nasza rozmówczyni.
Sri Lanka. Kilometrowe kolejki na stacjach paliw
Pani Magdalena zaznacza, że w kraju – wbrew pojawiającym się pogłoskom – nie brakuje żywności. Podkreśla, że sklepy są pełne towarów, a mieszkańcy mogą kupić wszelkie potrzebne produkty. Problemem jest ich zaporowa cena, podstawowe produkty stają się dla wielu lokalsów dobrem luksusowym.
To, co się dzieje w polskich social mediach i w ogóle w mediach, to jest kompletna bzdura i czysta manipulacja. Proszę mi wierzyć, w sklepach tutaj jedzenie na półkach jest. Zarówno w stolicy, gdzie wszystkiego jest aż nad, jak i w małych turystycznych miejscowościach – twierdzi.
Są jednak inne, bardzo poważne problemy. – Mieszkańcy po protestach żyją normalnie, jednak musimy zaznaczyć, że nadal mamy to, dlaczego w ogóle wyszli na ulice. W kraju nie ma paliwa. Co prawda od poniedziałku są już dostawy, natomiast w dalszym ciągu kolejki na stacjach są kilometrowe, czas oczekiwania to 4-5 dni – tłumaczy Polka.
Jak mówi, w jednej kolejce po paliwo stoi niekiedy nawet po 700 tuktuków, które na Sri Lance są najpopularniejszym środkiem transportu, wykorzystywanym zarówno przez miejscowych, jak i turystów. Paliwo jest co prawda dostępne, ale na kierowców narzucone są limity. Ta sytuacja znacząco utrudnia życie Lankijczykom. Ze względu na problemy z paliwem publiczne szkoły przeszły na zdalny tryb nauczania, mieszkańcy mają problem z dodarciem do miejsc pracy.
Sri Lanka mierzy się z kryzysem. "Zaporowe ceny" w sklepach
Kolejnym poważnym problemem są ceny, szczególnie żywności. Produkty są dostępne, jednak ze względu na drastycznie wysoki poziom inflacji wielu osób po prostu nie stać nawet na podstawowe produkty.
Dla przeciętnego Lankijczyka to są po prostu ceny zaporowe. Ceny podstawowych produktów żywnościowych poszły kilka razy do góry. Minimalna pensja na Sri Lance to jest oficjalnie 10 tys. rupii (ok. 133 zł), taka realna pensja to ok. 19 tys. rupii (ok. 250 zł). Skala tego jest wręcz niebywała – mówi.
Czytaj też: Kiedy koniec drożyzny? Ekspert zabrał głos
Kryzys dotyka przede wszystkim najbiedniejszych Lankijczyków. Do zatrważających cen żywności dochodzi jeszcze całkowity brak dostępu do gazu, który przez większość rodzin używany jest tu do gotowania – wyjaśnia pani Magdalena.
Polka nie zamierza jak na razie opuszczać Sri Lanki. Choć na co dzień odczuwa pewne utrudnienia, utrzymuje, że kraj nadal jest bardzo przyjazny do życia dla Europejczyków. Miejscowi natomiast liczą, że ich rzeczywistość także wreszcie ulegnie zmianie. – Jest nadzieja w narodzie, że przyjdzie nowa władza i będzie lepiej. Ale jak będzie? Tego nie wie nikt – mówi.
Sonia Stępień, dziennikarka o2.pl