Branża gastronomiczna to jeden z sektorów zatrudnienia, gdzie umowa o pracę czy godne warunki wciąż pozostają w sferze marzeń. Boleśnie przekonała się o tym pani Marlena*, która z przyczyn osobistych zdecydowała się pracować jako pomoc kuchenna.
Odpowiadał mi system pracy "dwa na dwa". Wolałam iść na więcej godzin jednego dnia, by potem cieszyć się wolnym - opowiada w rozmowie z o2.pl
Pracy szukała na terenie Krakowa i Małopolski, głównie w hotelach czy restauracjach. W żadnym z miejsc, gdzie ubiegała się o posadę, nikt nie proponował jej umowy o pracę. Za to warunki, jakie ustalała podczas rozmów kwalifikacyjnych zmieniały się z chwilą podjęcia pracy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W jednym z miejsc gdzie starała się o pracę na zmywaku okazało się, że woda w kranie jest zimna, w kolejnym menadżer poinformował już na wstępie, że jedna z pracownic często choruje i trzeba brać za nią zastępstwa.
Z dnia na dzień dowiadywałam się, że muszę w dniu wolnym zastąpić nieobecną koleżankę. Kończyłam prace o godz. 3 nad ranem i miałam być z powrotem tego samego dnia przed południem - mówi o2.pl Marlena
W kolejnym miejscu dwa miesiące czekała na umowę. Po tym czasie menadżerka poinformowała ją, że niestety nigdy jej nie dostanie i nie jest to od niej zależne. "Próbowałam dopytywać, dlaczego w takim razie wcześniej mi ją obiecywała, ale nie była w stanie mi odpowiedzieć" - mówi. Ostatnia sprawa zakończyła się w sądzie. Marlena wspomina ją tak:
Poszłam na dzień próbny i w drodze do domu dostałam sms od menadżera, że musimy obniżyć stawkę godzinową o złotówkę. Jeśli mi to nie odpowiada, to będziemy musieli się pożegnać, ale wtedy ten dzień próbny nie będzie płatny. Nie dość, że próbowano mnie oszukać, to jeszcze pracowałam za darmo - zdradza w rozmowie z o2.pl
W końcu nie wytrzymała i nagłośniła sprawę w mediach społecznościowych. Okazało się, w podobnej sytuacji jest wiele innych osób. Właściciel hotelu brał ludzi na "dzień próbny", w ten sposób zapewniając sobie bezpłatną siłę roboczą.
Panie Marlena nie poddała się i sprawę oddała do Państwowej Inspekcji Pracy, a ta dalej skierowała ją do sądu. "Mam nadzieję, że to będzie kopniak dla właściciela, że się opamięta i może zacznie ludzi traktować z szacunkiem" - mówi kobieta.
Marlena przyznaje, że straciła serce do pracy w gastronomii. Po wszystkim na jednej z grup skupiających pracowników gastronomii w mediach społecznościowych napisała: "Ludzie, zacznijmy się szanować. Mam coraz bardziej dość wracając po rozmowach o pracę".
Pracownica restauracji wywołała burzę
Pod opublikowanym przez nią poście zawrzało. Szybko okazało się, że z podobną patologią w branży zetknęła się większość osób z terenu niemalże całej Polski.
Maciej* pracował jako barman i przyznaje, że na kilkadziesiąt rozmów kwalifikacyjnych, jakie odbył, pełną umowę z ubezpieczeniem zaproponowano mu zaledwie w dwóch miejscach. Normą są zlecenia, albo zatrudnienie na 1/8 etatu.
Zdarzało się, że w miesiącu pracowałem po 250 godzin, a potem przy wypłacie brakowało kilkuset złotych. Dobrze, że miałem dowód w postaci screenów z tabletu, bo okazało się, że szef ze strachu przed kontrolą kasuje nasze grafiki pracy z końcem każdego miesiąca - mówi w rozmowie z o2.pl
Maciej przyznaje, że normą w pracy za barem jest też brak czasu wolnego. "Zdarzało się, że kończyłem zmianę o godz. 2 nad ranem, a od 9 trzeba było otwierać" - wspomina. Gdy chciał pójść na zaplanowany wcześniej miesięczny urlop, szef zwolnił go jednym sms -em.
Innego zdania jest za to Ewa* z Krakowa. Za barem staje, żeby dorobić w wakacje. W obecnej knajpie pracuje od kilku miesięcy i jak przyznaje, naprawdę nie jest źle.
Mamy 1/4 etatu, 22 złote "do ręki" za godzinę pracę i procent od utargu. W porównaniu do tego, co słyszę od znajomych stojących za barem, to jest naprawdę dobra praca - zapewnia dziennikarkę o2.pl
Co oprócz lania piwa i drinków musi robić Ewa? Okazuje się, że lista jej obowiązków jest dość długa. Faktyczny czas wykonywanej przez nią pracy znacząco różni się od tego deklarowanego na papierze, a wykonywane przez nią w pracy zadania wykraczają poza zakres stanowiska barmanki, które ma na umowie.
"Kontakty z dostawcami, robienie zamówień, odbieranie dostaw, podpisywanie faktur" - wylicza dziewczyna. Dodatkowo do jej obowiązków należy też sprzątanie całego lokalu czy szorowanie toalet.
Nie ma w umowie nic o tym, że jestem konserwatorem czy ogrodniczką, ale to ja naprawiam zepsutą deskę sedesową, popsutą kostkarkę do lodu czy sadzę kwiatki w piwnym ogródku - mówi w rozmowie z portalem o2.pl
Na temat pracy w gastronomii zdania są podzielone. Z reguły punkt widzenia, zależny jest od zajmowanego stanowiska. Dobrze widać to pod postem Marleny.
W Polsce problemem są tzw. Janusze biznesu, których biznesowo wychowały lata 90. Straszne sknery, ludzie bez pomysłu na rozwój, którzy nie szukają sprzedaży, tylko oszczędności - pisze jeden z komentujących.
Z kolei właściciele punktów gastronomicznych stawiają sprawę jasno: "Prowadzę pizzerię. Teraz będę otwierał drugą. (...) - pisze jeden z nich do autorki postu. - Nauczyłem się jednego, że pracuje tylko ten, kto chce pracować. Nikomu nie zapłacę za pozorowanie pracy. Uczciwa stawka dla uczciwego pracownika - dodaje.
Jeśli podczas rozmowy o pracę jest pani równie żądaniowa, jak tutaj, to nie ma się co dziwić - zauważa kolejna z komentujących osób i zaleca Marlenie "negocjacje z pracodawcą".
Dodaje też, że "zmywak to niskie, szeregowe stanowisko, w dodatku o ogromnej rotacji, także nie ma nic zaskakującego w tym, że w niewielu miejscach jest pełna umowa o pracę".
Ale Marlena uważa inaczej.
Zmywak to ciężka praca i potrzebna tak samo, jak inne stanowiska w gastro. (...) Tak, mam żądania i każdy powinien je mieć, nie tylko pracodawca ale i pracownik - pisze.
"Jeżeli ktoś z restauratorów nie umie zapewnić godnych warunków pracy, powinien zamknąć biznes i zając się robieniem na drutach" - puentuje jeden z internautów.
*imiona bohaterów i bohaterek na ich prośbę zostały zmienione w tekście
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.