W poniedziałek blokada miast w Polsce, od środy strajk i odejście od stanowisk pracy - taki plan na protesty kobiet po wyroku TK ma Marta Lempart, liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.
Pojawia się pytanie - czy dojdzie do paraliżu kraju? Istotne dla funkcjonowania kraju zawody, które są w dużym stopniu sfeminizowane - jak pielęgniarki czy nauczycielki - raczej do akcji masowo nie przystąpią. Nie włączą się w nią też urzędnicy i handlowcy.
Już w tej chwili ok. 30 proc. pielęgniarek i położnych jest na kwarantannie lub w izolacji. W sytuacji ekstraordynaryjnej, w jakiej się znaleźliśmy z powodu pandemii COVID-19, liczy się przede wszystkim dobro pacjenta. Nikt nie zostawi chorych ludzi bez opieki - mówiła Zofia Małys, prezes Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych.
Strajk kobiet. Strach o karierę
Z kolei Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Pracodawców i Przedsiębiorców, uważa, że pracodawcy będą mieli za złe kobietom, które w środę nie pojawią się w pracy, że naraziły firmę na dodatkowe trudności. Twierdzi, że nie widzi powodu, by firmy ponosiły konsekwencje gospodarcze światopoglądowego sporu z państwem swoich podwładnych.
Dla wielu z tych pań może się to skończyć zawaleniem kariery - ostrzega Kaźmierczak.
Tymczasem Andrzej Radzikowski, przewodniczący OPZZ, przypomina, że w Polsce nie można wyjść ze strajkiem poza zakład pracy.
Strajk generalny przeciwko państwu jest nielegalny. Akcja zaplanowana na środę nie jest wymierzona przeciwko pracodawcom, ale rządowi, wobec czego ustawa o rozwiązywaniu sporów zbiorowych nie będzie tu miała zastosowania. Formalnie strajku zorganizować więc nie można - ocenia Radzikowski.
Dodaje, że obecny system prawny nie przewiduje przepisów chroniących pracowników w związku z tego typu strajkiem i ich nieobecnością w pracy.
Zobacz także: Koronawirus. Prof. Andrzej Fal o konsekwencjach protestów dla sytuacji epidemicznej
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.