Wiatr we włosach, szum morza, zgiełk turystów, krzyki mew, kilometry pokonane deptakami - od tak wielu bodźców naprawdę można zgłodnieć. Nabieranie apetytu w Sopocie może być jednak nieco ryzykowne, gdy nie posiada się zasobnego portfela - ciężko tu najeść się do syta, nie zostawiając w lokalu fortuny.
Mnie głód dopada, gdy przechadzam się po najpopularniejszej ulicy w mieście - Bohaterów Monte Cassino. Przed chwilą wybiła godzina 15, a liczne restauracyjne ogródki przepełnione są głodomorami.
Na "Monciaku" czuć wakacje. Widok smakowitych dań przynoszonych do stolików wzmaga pracę moich soków żołądkowych, ale ceny w wystawionych przed lokalami kartach nie zachęcają, by zawitać w ich progi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gdzie mogę najeść się za rozsądne pieniądze? Z listy możliwości skreślam fast foody, do których zaliczam też zapiekanki. Wcale nie są tanie, próżno szukać w nich wartościowych składników, a przed budkami stoją tłumy. W Mapach Google szukam najbliższego baru mlecznego.
Sukces. U samego szczytu ulicy, nieopodal stacji kolejowej, znajduje się bar mleczny "Kefirek". Próbuję znaleźć na jego temat jakieś informacje. Okazuje się, że lokal cieszy się dobrymi opiniami. Karmi sopocian i przyjezdnych od blisko dwóch dekad.
Czytaj także: 100 zł za hot doga. Spójrzcie, co zastaliśmy w Sopocie
Podążam za wskazówkami GPS-u do zaznaczonego miejsca, ale żadnego baru nie widzę. Nagle z budynku, który mijam, wychodzi kilka osób. I wtedy uderza mnie... zapach obiadu. Prawdziwego, domowego obiadu. To tutaj.
Lokal jest niewielki, bardzo niepozorny. Mimo braku szyldu, w środku tłoczą się ludzie. Nie dostrzegam bemarów, charakterystycznych dla "polskich barów szybkiej obsługi", a to dobra zapowiedź.
Menu wypisane jest na tablicy. Oferta typowa dla współczesnego "mleczaka". Choć "Kefirek" posiada w swojej nazwie słowo "mleczny", nie jest dotowany przez państwo. Jak dowiadujemy się od Wiolety Działdowskiej z referatu komunikacji Izby Administracji Skarbowej w Gdańsku, obecnie żaden bar mleczny w Trójmieście nie jest dotowany.
Mamy tu cały przekrój tradycyjnych polskich dań - zupy, kotlety, naleśniki, pierogi. Do tego można dobrać sobie dodatki. Codziennie jest też inne danie dnia. Ja trafiłam na faszerowane mielone z ziemniakami i surówką za 28,50 zł. Niestety, kotlety mielone to nie moja bajka.
Zerkam na główne menu. Ceny dań mięsnych zaczynają się od 23 zł (kotleciki w sosie), a kończą na 29 zł (gulasz z plackami). Najdroższy jest filet z dorsza, który kosztuje 34 zł. Zupę można tu zjeść za jedyne 7 zł, a naleśniki na słodko za 13 zł.
Decyduję się na coś pomiędzy - pierś w panierce. Wybieram do tego frytki i coleslaw, proszę też o kompot.
Za wszystko zapłaciłam 32 zł. Nieźle, ale utwierdza mnie to w przekonaniu, że w tym kraju nie da się już najeść za kwotę nieprzekraczającą magicznej bariery 30 zł.
Okazuje się, że dania nie dostanę "od ręki", tak jak ma to miejsce w większości jadłodajni, ale muszę na nie chwilę poczekać. Siadam do stolika i przyglądam się paragonowi. 15 zł kosztowało mięso, 7 zł zapłaciłam za frytki, 6 zł za surówkę, a 3,50 za kompot. Czy było warto? Zaraz się okaże.
Z burczącym brzuchem czekam, aż pani ekspedientka wywoła mnie z sali, a w międzyczasie z ciekawości zaglądam na profil baru na Facebooku. Niestety, tak jak wszędzie, ceny tutaj wzrosły gwałtownie w ciągu ostatnich dwóch lat.
W 2021 roku zupy w "Kefirku" kosztowały zaledwie 4,50 zł, a danie dnia można było tu kupić już za 16-18 zł. I nie były to byle jakie potrawy - tyle kosztował m.in. zestaw z de volaille’em, schabowym czy bitkami. Już rok później ceny zup wzrosły do 5,50 zł, a dania dnia oscylowały wokół 23-24 zł.
Wreszcie dostaję zamówiony posiłek i już wiem, że jestem w gastronomicznym niebie. Porcja jest wielka, pachnie obłędnie, wygląda świeżo. Kotlet jest gorący, widać i czuć, że przed chwilą zdjęty z patelni, a nie odgrzewany.
Smak? Od kompotu po kurczaka - domowo, świeżo, pysznie! Moja rada? Szukajcie takich perełek, sugerujcie się opiniami miejscowych i... nie nastawiajcie się na "taniochę". Za dobrą jakość trzeba trochę zapłacić, a tanio już nie będzie. "Taki mamy klimat".
Sonia Stępień, dziennikarka o2