Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały minionego roku.
Cięte riposty i kontrowersyjny humor Kuby Wojewódzkiemu są znane każdemu, kto chociażby od czasu do czasu włącza telewizor. Nie wszyscy jednak mają świadomość, że jeden z najpopularniejszych polskich dziennikarzy, oprócz oceniania talentów, rozmawiania z gwiazdami i pojawiania się na ściankach, jest również... restauratorem.
Pierwsze lokale sygnowane nazwiskiem dziennikarza otworzyły się pięć lat temu w Warszawie i we Wrocławiu. Przy tworzeniu Niewinnych Czarodziejów Wojewódzki współpracował z Józefem Krawczykiem - właścicielem grupy gastronomicznej Restauracje Krawczyk.
Na początku 2021 roku showman wycofał się ze współpracy i odsprzedał wspólnikowi swoje udziały, ale z branży gastronomicznej zrezygnować nie zamierzał. Jeszcze tego samego roku razem z trójmiejskim restauratorem Dawidem Kwidzińskim otworzył nową, całkowicie autorską knajpę w Gdyni.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niewinnych Czarodziejów TrzyZero z poprzednimi lokalami ma łączyć jedynie nazwa. - To zupełnie inny projekty. Chcemy być bardziej przystępni cenowo, nie odpychać zaporowymi cenami, a zachęcać dobrą kuchnią - zapewniał krótko przed otwarciem Kwidziński.
Czy właściciele restauracji dotrzymali słowa? Postanowiłam sprawdzić, czy knajpa "króla TVN-u" to rzeczywiście dobra restauracja, czy jedynie maszynka do robienia pieniędzy, "jadąca" na znanym nazwisku.
Spróbowałam burgera u Wojewódzkiego. Oto szczegóły
Lokal znajduje się w atrakcyjnej lokalizacji, w budynku Gdyńskiego Centrum Filmowego i Gdyńskiej Szkoły Filmowej. Miejsce tematycznie zgrywa się z nazwą knajpy, która nawiązuje do filmu Andrzeja Wajdy z 1960 roku.
Autorzy konceptu postawili na loftowy wystrój, zdecydowanie wpisujący się w trendy panujące obecnie w gdyńskim świecie gastronomicznym. Mimo pory obiadowej i tłumów na pobliskiej Świętojańskiej - reprezentacyjnej ulicy miasta - w ogródku i wewnątrz lokalu widzę pustki.
Niezrażona zaglądam do szybko przyniesionej mi karty, choć właściwie to sama siebie oszukuję. Już od dawna wiem, co zamierzam zamówić - popisowe danie, promowane na profilach społecznościowych restauracji, czyli burger surf&turf.
"Wypasiony, jedyny w swoim rodzaju" - reklamują go na Facebooku administratorzy profilu knajpy. Wobec takiej promocji trudno się nie skusić. Jeśli karta nie kłamie, burger składa się z wołowiny, krewetek, boczku, sera cheddar i warzyw. W zestawie są także frytki i sos majo-chipotle.
Ile kosztuje taka przyjemność w lokalu Kuby Wojewódzkiego? Niemało, bo 73 zł. Jak wynika z informacji dostępnych w sieci, przez ostatni rok podrożał aż o 5 zł. To zdecydowanie najdroższy burger, jakiego zdarzyło mi się zamówić, ale liczę na to, że cenę wynagrodzi mi doskonała jakość składników i niezapomniane doznania na języku.
Za oknem parno, przydałoby się więc też coś na orzeźwienie. Wszystkie popularne napoje gazowane o pojemności 0,25 l kosztują tu aż 12 zł, decyduję się więc na lemoniadę za 20 zł. Jest trochę większa (0,3 l) i daje nadzieję na porządne zaspokojenie nasilonego upałem pragnienia. Za wszystko zapłaciłam 93 zł.
Napój otrzymuję już po paru minutach. Jest taki, jaki powinien być - zimny, odświeżający i nie za słodki. To wszystko, co można o nim powiedzieć.
Burger u Wojewódzkiego? Dobre wrażenie szybko uleciało
Burger również pojawia się na stole szybko, co zapewne spowodowane jest niewielką liczbą gości w lokalu. Nie da się odmówić mu nienagannej prezencji. Spod połyskującej bułki wylewa się roztopiony ser, mięso i warzywa układają się w obfity kopczyk, a leżące obok frytki złocą się smakowicie. Czas przystąpić do konsumpcji.
Gdyby rzeczywiście "jadło się oczami", ten burger mógłby walczyć o gwiazdkę Michelin. Już pierwszy kęs jednak przyćmił znakomite wrażenia estetyczne. Źródłem tego kulinarnego rozczarowania jest... mięso. Niestety, właśnie ten składnik, który powinien być sercem dania.
Idealne mięso w burgerze w mojej ocenie powinno być soczyste, delikatnie różowe w środku, miękkie i przyjemnie łączące się w ustach z resztą składników. Tu kotlet jest przesuszony, twardy, a w dodatku się kruszy. Prawdopodobnie kucharz zbyt długo trzymał go na ogniu.
Rozsypującego się mięsa nie daje rady utrzymać w miejscu rozmoczona bułka, co kończy się wizualną katastrofą. Danie ostatecznie muszę zjeść przy pomocy sztućców, gdyż zwyczajne się rozpada.
Sytuację próbują uratować frytki, które są chrupiące i świeże. Choć bardzo się staram, chipotle w sosie natomiast wyczuć nie potrafię. Chipotle to wszak ostre, wędzone papryczki, a dip jest słodkawy i delikatny, a poza tym... różowy? Nie mam pojęcia, co do niego dodano.
Ciekawostką jest cena, jakiej właściciele żądają za skorzystanie z toalety od osób, które nie są klientami lokalu. Nieszczęśnicy, których przycisnęła potrzeba fizjologiczna, muszą w Niewinnych Czarodziejach TrzyZero zapłacić aż... 10 zł.
Niestety, po raz kolejny już przekonałam się, że jedzenie firmowane znanym nazwiskiem niekoniecznie musi świadczyć o jego jakości. Na dobrego burgera lepiej wybrać się do sprawdzonej burgerowni, niż do prestiżowej knajpy.