Zniszczenia, ranni, wojsko i policja na ulicach. Tak wyglądała niedziela w stolicy Brazylii. Zwolennicy byłego prezydenta kraju, Jaira Bolsonaro, nie chcieli zaakceptować wyników wyborów i wdarli się do budynków federalnych. Doszło do starć z siłami porządkowymi.
Protestujący wdarli się m.in. do siedziby parlamentu brazylijskiego. Zniszczono pomieszczenia, meble, telewizory i dzieła sztuki. Do ataków doszło niemal równe dwa lata po analogicznej sytuacji w Waszyngtonie. Wtedy również doszło do zamieszek.
Przypomnijmy: 6 stycznia 2021 r. w Waszyngtonie, w ramach sprzeciwu przeciwko wynikom wyborów, zwolennicy Trumpa ruszyli do ataku na Kapitol. Były ofiary, zarówno wśród protestujących, jak i sił porządkowych. Dodatkowo, Donald Trump, który w 2020 r. przegrał z kandydatem demokratów, Joe Bidenem, podburzał swoich wyborców do ataków przekonując, że doszło do fałszerstw wyborczych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Bolsonaro kontra Lula
W październiku ub. roku odbyły się wybory prezydenckie w Brazylii. Naprzeciwko siebie stanęli: urzędujący do niedawna prezydent, określany jako prawicowy populista, Jair Bolsonaro i były prezydent, lewicujący Luiz Iniacio Lula da Silva. W drugiej turze wygrał (50,9 proc. do 49,1 proc.) da Silva.
Kadencja da Silvy zaczęła się pierwszego stycznia. Da Silva złożył ślubowanie prezydenckie, Bolsonaro nie uczestniczył w ceremonii zaprzysiężenia swojego następcy. Kraj zaś spolaryzował się: podzielił się na zwolenników jednego i drugiego polityka. Tydzień po zaprzysiężeniu da Silvy, ósmego stycznia, frustracja zwolenników Bolsonaro wybuchła i doszło do szturmu na obiekty państwowe.
Zwolennicy Bolsonaro przedarli się w niedzielne popołudnie przez kordony bezpieczeństwa. Zaatakowali budynki brazylijskiego Kongresu, Sądu Najwyższego i pałacu prezydenckiego, nazywanego Planalto. Służbom bezpieczeństwa udało się opanować sytuację po około czterech godzinach. Była ona jednak na tyle poważna, że do pomocy wezwane zostało wojsko.
Pomieszczenia władz zostały jednak zdemolowane. Niszczono i rozkradano np. prezenty, które kolejni prezydenci kraju przywozili z podróży zagranicznych. Demonstranci palili także radiowozy policyjne. Zamieszki udało się zastopować dopiero w poniedziałek rano.
Gubernator odwołany
Zdarzenia te nie pozostaną jednak bez echa. Odwołany ze stanowiska został Ibanes Rocha - gubernator brazylijskiego Dystryktu Federalnego, czyli - w uproszczeniu - okręgu obejmującego stolicę kraju. Powód? Brak reakcji na działania protestujących i dopuszczenie do sytuacji. Gubernatorzy w Brazylii są wybierani przez ludność, następca Rochy zostanie jednak wskazany przez władze krajowe.
Brazylijska dziennikarka, reporterka i pisarka polityczna, Consuelo Dieguez przekonuje, że była to próba obalenia nowo wybranego prezydenta.
To, co można było wczoraj zobaczyć w Brasilii, stolicy kraju, to wynikająca z frustracji próba zamachu stanu, mająca na celu obalenie prezydenta Luiza Inácio Luli da Silvy - mówi dziennikarka portalowi o2.pl.
O Brazylijczykach, którzy w niedzielę wdarli się do rządowych budynków, mówi "terrorystyczni wandale". W ocenie Dieguez, to ruch zaaranżowany przez byłego prezydenta, Jaira Bolsonaro, który, "nie mógł pogodzić się z porażką". Reporterka dodaje, że jeszcze przed inauguracją prezydentury da Silvy, Bolsonaro uciekł do USA, gdzie otoczył się swoimi zwolennikami na Florydzie. Przy pomocy mediów społecznościowych "pompuje" swoich fanatycznych zwolenników. Tak, jak robił to Donald Trump.
Chuligan z social mediów
Trzeba jasno powiedzieć, że Bolsonaro nigdy nie działał jak tradycyjny polityk. Zawsze był chuliganem z mediów społecznościowych - mówi dalej reporterka.
Dieguez, autorka m.in. wydanej pod koniec ub. roku książki "Jajo węża", poświęconej polityce Bolsonaro, maluje jego czarny obraz. Przekonuje, że przy wsparciu części wojskowych, niektórych polityków i biznesmenów, próbował on zdyskredytować proces wyborczy, zarzucając oszustwa w elektronicznych maszynach do głosowania. To jednak się nie udało. Najwyższe dowództwo wojskowe Brazylii pozostało neutralne i zaakceptowało decyzję Trybunału Wyborczego, że wybory były uczciwe.
Po wyborach Bolsonaro i jego trójka dzieci rozpoczęli proces podburzania swoich zwolenników w mediach społecznościowych, aby nie zaakceptowali oni wyniku wyborów. Tysiące radykałów wyszło przed koszary prosić o interwencję wojskową. Inni zamknęli niektóre z głównych dróg kraju, powodując utrudnienia komunikacyjne.
W niedzielę, po aktach wandalizmu, rząd postanowił działać. Gubernator Dystryktu Federalnego nie zrobił nic, by opanować demonstrantów. Aresztowano ponad dwustu protestujących. Obozy przed wojskowymi koszarami zostały rozebrane, a protestujący zostali zatrzymani. Będą teraz tłumaczyć się przed policją federalną. Oprócz kar, za szkody i zniszczenia, śledczy będą próbowali ustalić, kto finansował i kierował zamieszkami. Dziennikarka dodaje bowiem, że wielu tych demonstrantów, którzy protestowali przed koszarami miało być opłacanych przez stojących za Bolsonaro biznesmenów.
"Sytuacja opanowana, ale..."
Dziennikarka przekonuje, że sytuacja została - na ten moment - opanowana. Demokracja, jak mówi, wygrała, ale sytuacja w Brazylii pozostaje napięta i prawdopodobnie jeszcze długo taka pozostanie. Powodem jest bardzo silna polaryzacja kraju. Lula wygrał z 60 mln głosów wobec 58 mln Bolsonaro.
Nawet jeśli więc on sam zniknie z politycznej sceny, to zostaną jego zwolennicy. Nie wszyscy, którzy poparli Bolsonaro, są radykałami i awanturnikami. Ale są przeciwnikami lewicy i jego lewicującej Partii Pracujących. Dlatego potrzebny będzie duży ruch polityczny, w którym pojawią się nowi prawicowi liderzy. Reprezentujący ludzi, którzy są pozbawieni przywództwa i widzą w Bolsonaro jedyną alternatywę dla pokonania lewicy. Nawet jeśli go nie lubią - tłumaczy reporterka.
Błędy lewicy
Dziennikarka dostrzega jednak także błędy lewicy. Nie opisuje sytuacji jednostronnie i przekonuje, że to właśnie przez niedociągnięcia rządzących Brazylią w latach 2003-2016 (w tym także Luli da Silvy) polityków lewicowych, społeczeństwo kraju się zradykalizowało. I zaczęło szukać alternatywy. Znalazło ją w osobie Bolsonaro - "wyrzuconym z armii, prawicowym radykale, outsiderze, mało znaczącym polityku, pogardzanym przez rówieśników" - jak mówi Dieguez.
Bolsonaro zdobył poparcie, manipulując mediami społecznościowymi, ewangelikami, konserwatystami i częścią wojska. Jego rządy były katastrofalne. Ale mimo to zdobył poparcie prawie połowy wyborców. Wielkim wyzwaniem stojącym przed nowym rządem jest próba zjednoczenia społeczeństwa. Będzie to wymagało dialogu i szerokiej koalicji demokratycznej. Czy uda się osiągnąć tę pacyfikację, dopiero czas pokaże - konkluduje brazylijska reporterka.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.