Do pierwszego powakacyjnego spotkania nauczycieli z uczniami dojdzie 4 września (poniedziałek). 1 września (piątek) pracownicy oświaty ruszą do Warszawy. Stawią się pod budynkiem Ministerstwa Edukacji i Nauki, by wyrazić swoje niezadowolenie.
Dlaczego? Powody planowanego protestu nauczycieli przytacza "Gazeta Wyborcza". Wskazano choćby rekordową inflację i rekordowo niskie pensje w oświacie (3690 zł) brutto dla początkującego nauczyciela.
Zauważono ponadto, że pogarszają się warunki nauki i pracy w oświacie. Poza tym brakuje nauczycieli, a może być jeszcze gorzej, bo przedstawiciele oświaty chcą edukacji na miarę XXI wieku - z odchudzoną podstawą programową, klasami liczącymi maksymalnie 20 osób i ze wsparciem specjalistów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Protest nauczycieli. "To termin przemyślany"
W rozmowie z "Gazetą Wyborczą" do protestu zaplanowanego na 1 września 2023 roku odniósł się Mirosław Kozik, nauczyciel chemii z Pszczyny, przewodniczący Klubu Młodego Nauczyciela Okręgu Śląskiego ZNP.
To termin przemyślany. Ministerstwo wtedy pracuje, będzie miało szansę pokazać dobrą wolę, chęć dialogu i wyjść do nas, porozmawiać, posłuchać koleżanek i kolegów po fachu. Dzięki temu, że 1 września nie rozpoczynamy pod tablicą, mamy szansę zaprotestować pod gmachem MEiN - powiedział.
Chwilę później wyznał, co jest motywacją do kolejnej pikiety. - Narastająca frustracja. Od paru lat mamy do czynienia z ogromnych kryzysem, który tylko pęcznieje pod kierownictwem ministrów partii rządzącej. Nauczyciel wchodzący do zawodu otrzymuje zarobki na poziomie pensji minimalnej. A dokładniej: o 90 zł więcej niż minimalna krajowa. Na marginesie: mówiąc o młodych nauczycielach, uruchamiam wyobraźnię, bo ich po prostu nie ma - podkreślił.
Przedstawił również dane. Zauważył, że z szacunków Związku Nauczycielstwa Polskiego wynika, że obecnie brakuje "blisko 40 tys. nauczycieli, może więcej".
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.