Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej jest napięta od kilku miesięcy. To efekt wojny hybrydowej, jaką toczy Alaksander Łukaszenka. Za jego sprawą w tym rejonie gromadzą się migranci z krajów Bliskiego Wschodu - przede wszystkim Afganistanu czy Syrii.
Polski rząd zareagował nie tylko budową płotu na granicy i zapowiedzią stworzenia muru, ale też wprowadzeniem stanu wyjątkowego w przygranicznych miejscowościach. Zaczął on obowiązywać we wrześniu, po czym w październiku przedłużono go o dwa miesiące.
Kryzys na granicy. Przedsiębiorcy mają obawy
Realia stanu wyjątkowego budzą obawy przedsiębiorców działających w tej części Polski, o czym informuje "Business Insider". - Wszyscy rozmawiają o sytuacji na granicy, wszyscy się obawiają, co się teraz może wydarzyć - mówi portalowi "Business Insider" jedna z osób prowadzących działalność na zagrożonym terenie.
Ewa Kulikowska, burmistrz Sokółki, potwierdza w rozmowie z portalem, że mieszkańcy śledzą rozwój sytuacji i szukają informacji o tym, co dzieje się na granicy. - To w dużej mierze wynik wyraźnej obecności wojska i innych służb - stwierdza.
Władze Sokółki dotąd nie miały żadnych zgłoszeń od przedsiębiorców w związku z sytuacją na granicy. Największym problemem, zdaniem burmistrz, jest mimo wszystko rosnąca inflacja.
Przedsiębiorcy liczą jednak straty związane z zamknięciem przejścia granicznego w Kuźnicy. Doszło do tego po tym, jak cudzoziemcy próbowali przypuścić szturm na granicy. Przejście zostało zamknięte do odwołania ze względów bezpieczeństwa. W tej sytuacji ciężarówki muszą kierować się na inne trasy. Osoby prowadzące działalność w tym rejonie mają obawy, że lada moment cała granica z Białorusią zostanie zamknięta.
Na szczęście w tej chwili przygraniczne firmy nie mają problemów z pracownikami. Wprawdzie podlaska brygada WOT wzywała żołnierzy do stawienia się na służbę, ale nie doszło przy tym do braków personalnych. Nie doszło też do zamknięcia szkół, co mogłoby wpłynąć na problemy pracodawców, bo część rodziców zostałaby w domu ze swoimi pociechami - podsumowuje "Business Insider".
Co więcej, w sklepach na Podlasiu wzrósł m.in. popyt na gaz pieprzowy, noże i wiatrówki. To najlepszy dowód na to, że mieszkańcy boją się tego, co może się wydarzyć.