Jednym z oczekiwań, artykułowanych chętnie przez analityków ds. Rosji, była erozja systemu obecnej władzy wywołana wojną. Pojawiały się np. ostrożne postulaty, że uderzenie Zachodu w ekonomiczne podstawy rosyjskiej państwowości wywoła kryzys ekonomiczny, który może zachwiać fundamentami Kremla.
Jeszcze w sierpniu ubiegłego roku analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich sygnalizowali np. strach elit rosyjskich przed "kolorową rewolucją" - zmiany władzy w wyniku niepokojów i masowych protestów społecznych. Takimi rewolucjami były m.in. gruzińska "rewolucja róż", "pomarańczowa rewolucja" w Ukrainie z 2004 r. czy kirgiska "rewolucja tulipanów".
Argumentowano, że powodem takich protestów w Rosji może być brak strategicznej wizji rozwoju państwa, starzenie się Władimira Putina jako lidera i malejący wpływ państwowej propagandy na życie społeczne. Przed taką ewentualnością ostrzegał ponad rok temu wiceszef rosyjskiego MSW Aleksandr Gorowoj.
Rosyjski obóz władzy dokonywał ruchów, by zmienić ten stan rzeczy. W 2020 r. premierem Rosji został stosunkowo mało znany Michaił Miszustin. Technokrata, były szef Federalnej Służby Podatkowej zastąpił na fotelu szefa rosyjskiego rządu stanowisku Dmitrija Miedwiediewa. Rosja zmieniła konstytucję, by Władimir Putin mógł rządzić w zasadzie dożywotnio, zaostrzono kontrolę nad procesem wyborów.
Nawet podczas trwającej w Ukrainie wojny pojawiały się doniesienia o możliwym końcu władzy Władimira Putina. Ukraiński wywiad przekazywał, że rosyjskie elity mają być tak niezadowolone z przebiegu wojny, że dopuszczają możliwość obalenia Putina i zmiany prezydenta, a jego potencjalnym następcą miał być dyrektor FSB Aleksandr Bortnikow.
Śledząc w ostatnim czasie doniesienia medialne, można odnieść wrażenie, że większość osób z otoczenia Putina zwróciła się przeciwko niemu i zostanie on niebawem obalony. Na dzień dzisiejszy nic na to jednak nie wskazuje. Ucieczka dyrektora Aerofłotu czy protest rosyjskiej dziennikarki trzymającej na wizji plakat z napisem "No War" to jednostkowe przypadki. Pierwszy miesiąc sankcji wręcz skonsolidował rosyjskie elity - mówi o2.pl Paweł, były funkcjonariusz polskich służb specjalnych, jeden z autorów bloga Bezpieczeństwo i Strategia.
Zmiany? Nic z tego
Tatiana Stanowaja, analityczka think-tanku Moskiewskie Centrum Carnegie, przewiduje, że o żadnych zmianach czy łagodzeniu kursu nie ma mowy. Rosyjskie władze wykorzystają wojnę, sankcje i nieuchronne pogorszenie sytuacji gospodarczej do zaostrzenia obecnego, konserwatywnego i represyjnego kursu wobec społeczeństwa, rozprawią się z resztkami opozycji i przykręcą jeszcze mocniej śrubę w kwestii praw obywatelskich, kultury czy nawet sportu.
Stanowaja argumentuje, że w Rosji wraz z przedłużaniem się wojny i kolejnymi sankcjami rośnie siła antyzachodnich, antyliberalnych elit. Zwiększa się także nacisk tzw. siłowików, czyli przedstawicieli resortów siłowych na proces podejmowania decyzji politycznych, co widać np. po zmianie języka (i nastawienia) rosyjskiej dyplomacji: coraz bardziej konfrontacyjnego. Nie tylko wobec Ukrainy, ale także wobec całego Zachodu.
Stanowaja wysuwa nawet argument, że gdyby wybory do rosyjskiej Dumy Państwowej odbywały się później niż we wrześniu ubiegłego roku, to do parlamentu mogłaby się nie dostać tolerowana przez Kreml partia wielkomiejskich liberałów "Nowi Ludzie". W stworzenie ugrupowania zaangażowany był jeden z rosyjskich oligarchów - Jurij Kowalczuk. Warto poświęcić mu kilka zdań, ponieważ jest to postać co najmniej nietuzinkowa, a zarazem istotna dla odpowiedzi na pytanie o możliwość "zmiany kursu" w Rosji.
Biznes czeka w milczeniu
Michaił Zygar, rosyjski felietonista "The New York Timesa", opisuje Kowalczuka jako bliskiego przyjaciela Władimira Putina. Kowalczuk ma być częścią "wewnętrznego kręgu" - grupy najbardziej zaufanych ludzi rosyjskiego prezydenta. Kiedy w 2020 r. Putin miał całym tygodniami przebywać w swojej rezydencji ze strachu przed koronawirusem, towarzyszyć miał mu właśnie Kowalczuk. Jest to istotne o tyle, że Kowalczuk jest jednym z piewców haseł o "wielkiej Rosji" i nieomal mistycznej roli państwa rosyjskiego w europejskiej układance politycznej.
Czy to on był jednym z ludzi, którzy popchnęli Putina do wojny - nie wiadomo. Jednak i Jurij Kowalczuk (mający duże wpływy w obwodzie leningradzkim, z którym związany jest Władimir Putin), i jego brat Michaił, kierujący zajmującym się fizyką Instytutem Kurczatowa mają wielkie wpływy na Kremlu. Michaił Kowalczuk nadzoruje też badania biotechnologiczne i genetyczne, w które w ostatnich latach mocno zaangażował się Władimir Putin.
Ten wstęp był istotny, by przejść do dalszej części rozważań Tatiany Stanowej o ewentualnych zmianach (czy raczej ich braku) w Rosji. Mieszkająca na co dzień poza Rosją, ale mająca świetne kontakty w świecie Kremla i biznesu analityczka przypomina, że rosyjski biznes, niekoniecznie związany z władzą (wbrew pozorom takowy istnieje), przyjął w stosunku do wojny w Ukrainie pozycję milczącego oczekiwania na rozwój wypadków.
Anglojęzyczny dziennik "The Moscow Times" opisywał niedawno postawę biznesowej warstwy Rosji. Pomimo świadomości, że Rosję czeka trudny finansowo i gospodarczo okres, nikt nie decyduje się na otwartą krytykę działań rosyjskich władz. Szczególnie w obliczu jednej z niedawnych inicjatyw Federalnej Służby Antymonopolowej. FAS, instytucja powołana do życia przez Władimira Putina w 2004 r., rozważa możliwość konfiskowania środków należących do przedsiębiorstw strategicznych.
Warto przypomnieć w tym miejscu, że w przeciągu dwóch minionych tygodni w Rosji zmieniły się zapisy dotyczące prawa własności intelektualnej. Nowe zapisy dają władzom możliwość przejęcia przez państwo przedsiębiorstw, należących do zachodnich firm, które wycofały się z Rosji. Dla firm z branży technologicznej oznacza to w praktyce usankcjonowanie szpiegostwa przemysłowego. Czyli - zyski państwa.
Właśnie dlatego rosyjski biznes nie zamierza stawiać się działaniom władz. Przyjęli pozycję wyczekującą. Tym bardziej że - jak opisuje Stanowaja - w kręgach rosyjskiej władzy panuje przekonanie, że choć sankcje są dotkliwe, to pieniędzy w kraju nie zabraknie. Tak przynajmniej przekonuje prezydent Putin. A rosyjskie władze pokazały (choćby w 2020 i 2021 r.), że są zdolne do populistycznych działań finansowych, za cenę zachowania lojalności społeczeństwa. To może być obecnie konieczne, w obliczu przedłużającej się wojny w Ukrainie. I ludzkich strat. Zwłaszcza że kurs rubla powoli wraca do wysokości sprzed wybuchu wojny.
Zaostrzy się także, zdaniem analityczki, kurs w polityce wewnętrznej Rosji. Zwiększy się udział polityków posłusznych Kremlowi w wybory - na każdym poziomie: od samorządowego do ogólnokrajowego, a tradycjonalistyczny zwrot ku ortodoksyjnym wartościom narodowym i religijnym, popierany przez ostentacyjnie religijnego Władimira Putina, wpłynie na kształcenie i relacje międzyludzkie. I raczej nie pomoże w tym odcięcie Rosji od globalnych sieci informacyjnych.
Cytowany wyżej oficer służb dodaje, że nie doszło też do exodusu urzędników i managerów państwowych rosyjskich spółek, a pojedynczy "uciekinierzy" poddawani są ostracyzmowi społecznemu.
Putin otacza się bardzo wąskim kręgiem "siłowików" i jest dogłębnie przekonany o słuszności swojego pomysłu dotyczącego inwazji. Ewentualna próba wystąpienia przeciwko niemu lub krytyka wojny byłaby więc politycznym samobójstwem i nie miałaby zdaniem wielu członków elit żadnego sensu - mówi.
I dodaje, że nie należy tłumaczyć wszystkiego "wypraniem mózgów" Rosjan i traktować tego jako jedyną przyczynę konsolidacji społecznej. Ciosy ze strony Zachodu spotęgowały bowiem wśród Rosjan przeświadczenie o tym, że "cały świat jest przeciwko nim". A jeśli tak, to trzeba walczyć: "odbudujemy kraj, tak jak to zrobiliśmy w latach 90. Sami" - zdają się obecnie myśleć rosyjskie społeczeństwo i elity.
Czy to oznacza, że sankcje na Rosję są bez sensu? Nasz rozmówca z Bezpieczeństwa i Strategii przekonuje, że takie myślenie również jest błędne. Po prostu nie można od nich oczekiwać cudów. Jeśli nie dojdzie do innych niekorzystnych dla Putina zdarzeń, same sankcje nie doprowadzą do jego upadku.
Wymuszenie zmiany polityki Kremla wymagać może wielu lat nowej "zimnej wojny" z Moskwą. Sankcje na Iran także przyniosły efekt dopiero po wielu latach i wymagały pojawienia się dodatkowych okoliczności, to dopiero one zmusiły Teheran do podjęcia rozmów na temat ograniczenia programu nuklearnego. Sankcje mogą być jednak najlepszym z możliwych z punktu widzenia USA kroków. Z perspektywy Polski częściowy progres w osłabianiu Rosji jest zaś lepszy od jego braku - kończy oficer.
Energetyka kluczem
Nie można w przypadku Rosji zapominać o tak kluczowej sprawie, jak energetyka i surowce. Jakub Wiech, redaktor naczelny serwisu energetyka24.pl, mówi w rozmowie z o2.pl, że "Rosja to gigantyczna stacja paliw zasilająca od dekad Europę", która konstruowała swoją gospodarkę w taki sposób, że zyski ze sprzedaży ropy oraz gazu stanowią prawie 40 proc. wpływów do rosyjskiego budżetu – i europejscy odbiorcy odgrywają tu pierwszorzędną rolę.
Dlatego też, jak mówi, pierwszych jaskółek zmiany stosunku do Rosji należy szukać w krajach najmocniej związanych z Rosją energetycznie. Chodzi o Niemcy, Austrię czy Węgry. Wiech stawia również tezę, że Rosja – z Putinem czy bez niego – dalej będzie zabiegała o utrzymanie zależności importowych w Europie.
Jednakże czynnik ten może być niezmiernie istotny przy wszelkich wewnętrznych zmianach na Kremlu – zastąpienie Putina nowym człowiekiem, nastawionym proeuropejsko i pokojowo to szansa na reset, również w stosunkach energetycznych. W samej Unii Europejskiej jest sporo państw, które wydają się wręcz czekać, aż wojna rozpętana przez Rosję "przycichnie" i będzie można wracać stopniowo do "business as usual" - mówi Jakub Wiech.
Istnieje jednak, jak mówi, także scenariusz znacznie mniej optymistyczny dla Polski – podobna zmiana może nastąpić również z Putinem u władzy. Nacisk społeczny na sankcjonowanie jego reżimu może zmaleć odwrotnie proporcjonalnie do wzrostu uciążliwości ekonomicznych, które odczuwają Europejczycy, a które wiążą się z zaburzeniami spowodowanymi sankcjami. Wiech podkreśla zarazem, że Europa ma w ręku potężny oręż - kontrakty energetyczne z krajami Starego Kontynentu to dla Rosjan źródło dewiz, czyli obecnie fundamentu finansowego ich gospodarki. Jeśli to źródło wyschnie – na przykład wskutek embarga – Federacja Rosyjska stanie na krawędzi bankructwa.
"Żadnych mrzonek"
Jeśli zaś dojdzie do protestów, to będą one jeszcze ostrzej tłumione przez władze państwowe. Dynamicznie zmieniający się system państwowej władzy (rozpychanie się siłowików, wzrost roli technokratów politycznych pokroju premiera Miszustina i rosnące ambicje polityczne oligarchów) już jest mocno oddzielony od rosyjskiego społeczeństwa. Ewentualne nasilenie represji wobec niechętnej działaniom władz części ludności jeszcze ten podział pogłębi.
Mimo to ostatnie badania niezależnego Centrum Lewady dowodzą, że poparcie społeczeństwa wobec prezydenta i władz rośnie. Obecnie wynosi ono w przypadku Putina aż 83 proc., czyli jest największe od czasów aneksji Krymu. To skok aż o 12 punktów procentowych w stosunku do danych z lutego. Wygląda zatem na to, że Rosjanom nie przeszkadzają sankcje ani bombardowania szpitali, kobiet i dzieci w Ukrainie.
Mówiąc krótko, można byłoby podsumować przewidywania Stanowej słowami cara Aleksandra II do delegatów XIX-wiecznej polskiej szlachty: "panowie, żadnych mrzonek". Wojna w Ukrainie, jeśli nawet osłabi Rosję gospodarczo, to niewiele zmieni w systemie sprawowania władzy w tym kraju i raczej nie wpłynie negatywnie na pozycję Putina. Rosyjski prezydent wyraźnie wyciągnął wnioski z tego, co działo się dwa lata temu po fasadowych "wyborach" prezydenckich na Białorusi i władzy raczej nie odda. Protesty - jeśli będą - raczej zdusi, a zindoktrynowane społeczeństwo wydaje się popierać nawet bombardowanie cywilów, również tych najmłodszych.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.