W strefach przybrzeżnych zaczyna brakować tlenu, co zabija morskie życie. To efekt działalności człowieka, głównie zanieczyszczeń, które doprowadzają do "zabierania" tlenu z bałtyckiej wody. W efekcie powstały "martwe strefy" o powierzchni 70 tys. km kwadratowych (całkowita powierzchnia Bałtyku to 377 000 km²).
To obszary, które kiedyś obserwowaliśmy tylko przy dnie, gdzie praktycznie nie ma tlenu potrzebnego do życia. Powstają, gdy w wodzie jest za dużo składników odżywczych, które rozwijają algi. Te po jakimś czasie obumierają i opadają na dno, gdzie są rozkładane przez bakterie, zużywające w procesie ogromne ilości tlenu - tłumaczy Tom Jilbert z Uniwersytetu w Helsinkach.
W efekcie brakuje tlenu nie tylko dla zwierząt na dnie morza. Przez brak tlenu zmniejszają się np. ławice ryb i zakwitają toksyczne sinice. Oczywiście sam proces nie jest czymś nowym, ale jego skala powiększa się z roku na rok, sprawiając, że naukowcy zaczynają bić na alarm.
Jeśli nie odwrócimy tego procesu, nie zahamujemy go, to już za kilka lat ryby znikną z Bałtyku - dodaje profesor.
Badacze dodają, że rozmiar "martwych stref" zmienia się w zależności od pory roku. Może się zmniejszać, gdy jest zimniej, ale tak złej sytuacji, jaką obserwuje się teraz, nie było przynajmniej od 1500 lat - informuje "The Guardian".
Sytuacja stopniowo pogarsza się od lat 50. ubiegłego stulecia. Naukowcy twierdzą, że to właśnie rozwój miast nad Bałtykiem, który na dobre rozpoczął się po II wojnie światowej i stopniowe zaludnianie tychże terenów, należy winić za pogarszającą się sytuację.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.