Sprawdzamy pogodę dla Ciebie...
aktualizacja 

Tym handlowano podczas okupacji. Aż trudno w to uwierzyć

42

W przygniecionej tragedią wojny Polsce handlowano wszystkim. Aby się utrzymać, a zwykle tylko po to, by przeżyć, nasi dziadkowie musieli wznosić się na wyżyny pomysłowości. Jakie były największe, zapomniane „przeboje” czarnego rynku z lat 1939-1945?

Handlarki na warszawskim targowisku. Fotografia z marca 1944 roku.
Handlarki na warszawskim targowisku. Fotografia z marca 1944 roku. (Domena publiczna)

W literackim reportażu z lat II wojny światowej Aleksander Maliszewski pisał:

„To, co dawniej legalnie kupowałeś w sklepie, teraz nielegalnie kupujesz u swojego kolegi w warsztacie, w biurze, w urzędzie lub ostatecznie na ulicy lub targu. Powstał i rozszerzył się cały nielegalny handel i przemysł”.

Skala tego procederu była gigantyczna. Historycy oceniają, że w żadnym mieście okupowanej Europy czarny rynek nie rozwinął się na tak ogromną skalę, jak w Warszawie. W jego ramach handlowano różnościami, w które czasem aż trudno uwierzyć. Oto cztery przykłady.

Zobacz także: Zobacz też: Zbrodnia bez kary. Trzy redakcje tropią nazistów i szukają potomków ich ofiar

1. Zużyte fusy z kawy i herbaty

W latach wojny herbata i kawa stały się towarami absolutnie deficytowymi. Ich cena wzrosła tak bardzo, że znalazły się daleko poza zasięgiem zwykłych Polaków. Zakup nawet jednej puszki herbaty czy kawy mógł stworzyć prawdziwą wyrwę w domowym budżecie. W efekcie niegdyś zwyczajne, codzienne napoje zaczęto konsumować tylko od święta lub robiono to wybitnie oszczędnymi metodami.

Targowisko w ruinach. Fotografia z listopada 1939 roku.
Targowisko w ruinach. Fotografia z listopada 1939 roku. (Domena publiczna)

Fusy herbaciane z powodzeniem zalewano wielokrotnie. Przy dobrej jakościowo mieszance, nawet po kilkukrotnym potraktowaniu wrzątkiem uzyskiwano względnie aromatyczny i niepozbawiony koloru napar. Z kolei fusy z prawdziwej czarnej kawy zamiast do śmietnika, trafiały… na czarny rynek.

Wspominała o tym Hanna Kramar-Mintkiewicz - córka oficera, który został zmobilizowany w 1939 roku i po zakończeniu kampanii wrześniowej nie wrócił już do domu. Utrzymanie rodziny spadło zatem na barki matki, która zajmowała się pieczeniem i gotowaniem. W relacji Hanny Kramat-Mintkiewicz można przeczytać:

Mama robiła wszystko, i piekła jakieś torty, i piekła jakieś pasztety, i dostarczała to do jakichś sklepów, do jakichś kawiarni […]

Wśród wypiekanych ciast znajdowały się też i te o smaku kawowym. W czasach niedoborów nikt nie mógł sobie pozwolić na zużywanie do nich prawdziwej, świeżej kawy. W kawiarniach kupowało się zatem zużyte fusy kawowe i to właśnie one lądowały w cieście.

2. Kocie mięso udające… królicze tuszki

W obliczu chronicznych niedoborów mięsa, jakie zapanowały w miastach okupowanej Polski, pojawiło się wielu cwaniaków chcących dobrze zarobić na niedoli sąsiadów. Zamiast z narażeniem życia szmuglować żywność ze wsi, woleli oszukiwać swoich klientów i opychać im to, co mieli pod ręką. Tym sposobem okupacja wyraźnie odcisnęła swoje piętno na bezpieczeństwie… kotów.

Kercelak w Warszawie. Fotografia z marca 1944 roku.
Kercelak w Warszawie. Fotografia z marca 1944 roku. (Domena publiczna)

Los domowych myszołapów, które wpadały w ręce takiego kanciarza, był przypieczętowany. Bardzo szybko traciły głowę, były oskórowane i pozbawiane ogona oraz łap, po czym lądowały na straganie jako tuszka z królika. W pewnym sensie do łask wróciła tradycja kulinarna poprzednich stuleci.

Handlarze z kamienną twarzą zachwalali świeżutkie mięso, twierdząc, że doskonale nadaje się ono na potrawkę. W ten sposób dał się nabrać między innymi powstaniec warszawski Wiesław Lechowicz. Po latach wspominał przeprowadzoną transakcję:

Zapłaciłem, ile chciała, królika pod pachę i prędko z powrotem. Przyniosłem tego królika. Wszyscy wierzyli, że to królik, ja też wierzyłem, że to królik. Ale znalazł się taki, który rozpoznał, mówi: „Słuchaj, tyś kupił kota, a nie królika”.

Podobnie traktowano także psy oraz gołębie.

3. Pestki (i wcale nie chodzi o naboje)

Może bo brzmieć dość zaskakująco, ale wojenne poradniki gospodarstwa domowego zalecały gromadzenie pestek owocowych. Należało zbierać je w małych torebkach lub woreczkach, segregując wedle gatunku. W domu pestki można było wykorzystać do przygotowywania nalewek. Wychodząc na targowisko dało się jednak zrobić na nich lepszy interes!

Jak pisały Halina Bielińska i Maria Krüger w swojej okupacyjnej książeczce "Nie wyrzucaj pieniędzy za okno. Poradnik dla pani domu":

Przed wojną cena sprzedażna pestek jabłkowych wynosiła około 60 zł za kilogram. Zbieranie tych odpadków można śmiało powierzyć dzieciom.

Z pestkami był tylko jeden, zasadniczy problem. Jeśli chciało się je skupować lub nimi handlować, przez nieporozumienie można było nabyć coś zgoła innego. W okupacyjnej gwarze pestkami nazywano przecież naboje.

Uśmiechnięci żołnierze niemieccy na targowisku. Fotografia wykonana na ziemiach polskich w latach wojny.
Uśmiechnięci żołnierze niemieccy na targowisku. Fotografia wykonana na ziemiach polskich w latach wojny. (Domena publiczna)

4. Żółwie na mięso (prosto z niemieckiego wagonu)

Na czarnym rynku handlowali nie tylko Polacy. Duża część towarów dostawała się do nielegalnego obiegu z inicjatywy skorumpowanych Niemców, którzy tym sposobem dorabiali sobie na boku. To za ich pośrednictwem polscy handlarze kupili kilka pełnych wagonów żywności, przeznaczonych dla… nazistowskich fabryk zbrojeniowych!

Warszawscy cwaniacy kupili kota w worku, o czym przekonali się, gdy po otwarciu wagonów okazało się, że te są pełne żółwi wiezionych z południa Europy w celu przerobienia na konserwy.

Polacy nie stracili rezonu. Zamiast panikować, natychmiast wprowadzili zwierzęta do obrotu. Niektórzy kupowali je jako egzotycznych pupili, cała reszta po prostu zamierzała je zjeść. W menu stołecznych restauracji pojawiła się najprawdziwsza zupa żółwiowa, a nie jak do tej pory podrabiany erzac z języków cielęcych. Zwyczajny warszawiak mógł spróbować takich frykasów we własnym domu. Wystarczyło wybrać się na plac Kercelego po świeżutkiego żółwia.

(Materiały prasowe)

Aleksandra Zaprutko-Janicka – historyczka i pisarka. Autorka książek poświęconych zaradności polskich kobiet w najtrudniejszych okresach naszych dziejów. W 2015 roku wydała „Okupację od kuchni”, a w 2017 – „Dwudziestolecie od kuchni”. Napisała też „Piękno bez konserwantów” (2016).

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Źródło:WielkaHISTORIA.pl
Dziękujemy za Twoją ocenę!

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Które z określeń najlepiej opisują artykuł:
Wybrane dla Ciebie
Skandaliczna interwencja w Gdańsku. "Nie jestem zwykłym psem"
"Straszna tragedia". Żegnają 14-letnią Natalię
Banan i kawałek taśmy klejącej. Kontrowersyjne dzieło sprzedane za miliony
Lewandowski nigdy nie był tak szczery. Otrzymał ważny telefon
Czesi piszą o polskim megamieście. Ma być większe od Warszawy
Mieszkają w Polsce, a pracują w Niemczech. Opowiedzieli o zarobkach
Starych samochodów nie będzie można naprawić? Komisja Europejska wyjaśnia
To odróżnia Ronaldo od Messiego. Laureat Złotej Piłki wskazał szczegół
Robert Lewandowski idzie po Złotą Piłkę? Znany portal pokazał swój ranking
Białoruska propaganda straszy Polską. "Demony chcą przejąć Białoruś"
Świebodzin zdetronizowany. Nowy pomnik Jezusa będzie dużo wyższy
Pożar Biedronki. Sklep niemal doszczętnie spłonął
Przejdź na
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem strony Kliknij tutaj, aby wyświetlić