Smutną informację podał na Facebooku Związek Artystów Scen Polskich. Tadeusz Pluciński miał na koncie kilkadziesiąt ról na małym i dużym ekranie.
Choć prawie nigdy nie grał na pierwszym planie, polscy widzowie bez trudu go kojarzą. Głównie za sprawą licznych epizodów w słynnych komediach - m.in. "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz", "Dzięciole", "Brunecie wieczorową porą" czy słynnej "Hydrozagadce", gdzie wypowiedział kultową kwestię "Zdejm kapelusz!".
Urodził się 25 września 1926 roku w Łodzi. Aktorem został przez przypadek.
- To sprawka Aliny Janowskiej. Jechała pociągiem przez Koluszki i zobaczyła mnie na peronie. Zachłysnęła się mną i odnalazła w Łodzi. A gdy odnalazła, to już nie puściła. Była tancerką, więc przychodziłem do niej do teatru - tak o o swoich początkach opowiadał "Super Expressowi".
Na dużym ekranie zadebiutował jeszcze w czasie studiów epizodem w dramacie Wandy Jakubowskiej "Ostatni etap" z 1947 r.
W latach 70. Tadeusz Pluciński miał opinię bon vivanta, największego kobieciarza polskiego kina. Aktor określał siebie z tamtego okresu jako "pocztówkowego faceta".
I rzeczywiście coś w tym było, bowiem do Plucińskiego szybko przylgnęła łatka amanta. Jak sam mówił, wręcz maniakalne zamiłowanie do płci przeciwnej najprawdopodobniej odziedziczył po swoim ojcu – koneserze kobiet. Podboje miłosne Plucińskiego przeszły do historii. Obiegowa plotka głosi, że aktor miał 3 tys. kochanek.
- Nie liczyłem, ale była to pokaźna liczba... Myślę, że ojciec zainfekował mnie. Tyle że ja nigdy spotkań z kobietami nie traktowałem instrumentalnie. Wy mówicie o nas dziwkarze, kobieciarze, ale to wy o nas zabiegacie - mówił w "Super Expressie".
W ciągu swojego długiego życia aktor miał cztery żony.
Pluciński przez większość swojego życia był okazem zdrowia. Jednak po niefortunnym wypadku, do którego doszło we wrześniu 2016 r., wszystko się zmieniło.
Tuż przed 90. urodzinami aktor złamał nogę w kolanie. Chociaż początkowo nic nie zwiastowało długotrwałej kontuzji (Pluciński wsiadł do auta i samodzielnie dojechał do domu), to nie obyło się bez hospitalizacji. Od tamtego czasu przebywał w Domu Artystów Weteranów w Skolimowie.
Choć aktor wielokrotnie podkreślał, że nie boi się śmierci jako takiej, to przerażał go proces umierania. Pluciński do samego końca chciał być sprawny umysłowo i fizycznie, o czym mówił w 2018 r. ma łamach "Super Expressu".
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.