Choć Władimir Putin i jego propagandowa maszyna robią wiele, by to ukryć tzw. "operacja specjalna" na terytorium Ukrainy od początku nie układa się po ich myśli. W ostatnim czasie do licznych zamartwień Kremla doszedł głośny atak walczących na rzecz Ukrainy rosyjskich partyzantów w graniczącym z tym krajem obwodzie biełgorodzkim czy zielone światło dla przekazania Ukrainie samolotów F-16.
Pyrrusowe, niewielkie zwycięstwa Rosjan w Bachmucie to za mało, by "przykryć" nim kolejne fatalne dla Putina wiadomości. Stąd zapewne nasilenie wojennej retoryki i otwartych gróźb wymierzonych w Ukrainę i jej głównych sojuszników, jakie można zaobserwować w ostatnich dniach w reżimowych mediach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak zauważa na Twitterze Julia Davis, amerykańska dziennikarka monitorująca rosyjską telewizję, medialni żołnierze Putina, na których czele stoi Władimir Sołowjow, znów coraz ostrzej grożą USA. W ostatnim publicystycznym programie dziennikarza na kanale Rossija1, otwarcie mówiono o ataku na Stany Zjednoczone, podając nawet konkretne terytorium, będące w zasięgu Rosjan.
Śmiałą tezę o ataku na Alaskę, najbliżej położone Rosji ziemie USA, wygłosił na antenie Andriej Gurulow, emerytowany generał, a dziś deputowany rosyjskiej Dumy.
Możemy zaatakować Alaskę wszystkim, co tylko można sobie wyobrazić - przekonywał w rozmowie z Sołowjowem polityk regularnie goszczący w jego programie.
Rzecz jasna, atak na USA byłby jedynie stosowną odpowiedzią na możliwy atak Ukrainy i jej sojuszników na Moskwę, bo jak od początku przekonuje swoich obywateli rosyjska propaganda, ich kraj wcale nie jest agresorem, a jedynie się broni. Z kolei za eskalację konfliktu odpowiadają wyłącznie USA i ich imperialistyczna polityka. Bynajmniej nie Władimir Putin. Tak brzmi medialna narracja Kremla.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.