Przyjaciółka litewskiego dokumentalisty Mantasa Kvedaraviciusa, który zginął w Mariupolu, twierdzi, że nie zginął on od uderzenia rakiety, jak wcześniej informowały media, lecz został zastrzelony przez rosyjskie wojsko podczas pobytu w niewoli.
Bezduszni rosyjscy żołnierze wzięli Mantasa do niewoli i zabili go. A potem po prostu zostawili tam jego ciało. Jego bohaterska żona dokonała rzeczy nie do pomyślenia. Udało jej się odnaleźć jego ciało w ostrzeliwanym Mariupolu i sprowadzić je na rodzinną Litwę - ujawnia Albina Lvutina, cytowana przez portal The Insider.
Jak dodaje Lvutina, żona dokumentalisty "musiała ukryć tę informację, aby uniknąć śmierci i nie dopuścić do zniszczenia ciała". - O śmierci wiedziało niewiele osób, ale gdy informacja trafiła do mediów nie dało się jej powstrzymać - dodała Albina Lvutina.
Według kobiety Mantas Kvedaravicius nie zginął 2 kwietnia, jak podawały media, lecz został zabity wcześniej. "Do czasu ogłoszenia śmierci przez Kancelarię Prezydenta Ukrainy i przez samego Zełenskiego żona z trumną czekała w kolejce na wyjazd już kilka godzin" - ujawnia Albina Lvutina.
Jednym z ostatnich dzieł urodzonego w 1976 roku Mantasa Kvedaraviciusa był film dokumentalny "Mariupolis" o ukraińskim mieście, walczącym o przetrwanie pod oblężeniem. Film miał swoją premierę na międzynarodowym festiwalu filmowym w Berlinie w 2016 roku. W 2011 r. reżyser nakręcił film dokumentalny "Barzakh", przedstawiający Czeczenię pod rządami Ramzana Kadyrowa.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.