Były muzyk Queen po 30 latach. Sławę zamienił na nudne życie na przedmieściach
To on jest autorem takich hitów jak "Another One Bites the Dust" czy "I Want to Break Free". John Deacon był jednym z członków legendarnego Queen. Po śmierci Freddiego Mercury’ego zrezygnował z dalszej kariery. Zespół bez przyjaciela był już dla niego nieważny. Dziś mówi się, że Deacon to "zaginiony członek zespołu". Nie zaginął, ma się dobrze, ale trzyma się z daleka od świata.
Ukrywa się przed światem
Brytyjski "Daily Mail" opublikował zdjęcie Johna Deacona zrobione na przedmieściach Londynu przez paparazzi. Wywołało ono spore poruszenie. Dlaczego? Bo Deacon od lat unika mediów i mnóstwo osób nie miało nawet pojęcia, jak on dziś wygląda. Po młodym chłopaku, który grał na basie w Queen, ani śladu. 61-letni John niczego nienawidzi bardziej, jak zainteresowania jego osobą. Ten jeden raz dał się przyłapać fotografom. Gdy pozostali członkowie zespołu bywają na czerwonych dywanach i promują film "Bohemian Rhapsody" o życiu i twórczości Mercury’ego, Deacon nie wystawia nosa z domu.
Zarabia miliony, ale z nich nie korzysta
Jak piszą dziennikarze "Daily Mail", ukrywający się przed światem senior warty jest... 105 mln funtów. Jak mówi menadżer Queen, John prowadzi "bardzo prywatne życie". Byli przyjaciele z zespołu nie liczą już nawet na kontakt z jego strony, choć Deacon wyraził aprobatę na wszystkie medialne działania Queen. – John jest socjopatą, naprawdę. Dał nam swoje błogosławieństwo, że możemy robić, co nam się podoba. A robimy wiele – mówi Roger Taylor, perkusista.
Deaconowi należna jest część fortuny zespołu. Z tego, co udało się ustalić brytyjskim dziennikarzom, rocznie na jego konto wpływa kilka milionów funtów. W 2017 roku jego przychód wynosił bagatela 18,5 mln funtów. Wiadomo, że John poświęcił się rodzinnemu życiu. Ma 6 dzieci, które są dla niego najważniejsze. Podobno za każdym razem, gdy ktoś z mediów próbuje się skontaktować z muzykiem, jego żona powtarza, że nie ma go w domu.
Dzięki tacie zaczął grać
Deacon zaszył się na przedmieściach, ale 30 lat temu był jedną z najjaśniejszych gwiazd światowej muzyki. A przynajmniej częścią konstelacji, jaką był zespół Queen. Jego historię spokojnie można by przedstawić w osobnym filmie.
Do grania zachęcał Johna ojciec – Arthur Henry. Mężczyzna pracował w firmie ubezpieczeniowej, wspierał syna, który jako dziecko interesował się wyjątkowo elektroniką. Arthur Henry zmarł, gdy jego syn miał 11 lat. Chłopak dobrze zapamiętał, jak ojciec dopingował jego muzyczną karierę.
Miał 14 lat, gdy dołączył do pierwszego zespołu. Na początku lat 70. dwudziestokilkulatek poznał Freddiego Mercury’ego, Briana Maya i Rogera Taylora. Dokładnie w 1971 roku dołączył do Queen. Podobno wybrano go ze względu na jego muzyczny talent, ciche usposobienie i zdolności techniczne.
Przygoda z Queen
Wkład Deacona w zespół najbardziej widać przy trzecim albumie "Sheer Heart Attack". Basista jest autorem m.in. "Misfire", "Stone Cold Crazy", "You’re My Best Friend" (zadedykował ten utwór żonie), "Another One Bites the Dust". Przeważnie na każdej płycie Queen była jedna lub dwie piosenki napisane przez Johna. Twórczo może i się spełniał, ale charakterem kompletnie nie pasował do kolegów.
Morze alkoholu
John, jak wspominają koledzy z zespołu, był wstydliwy. Często miał obawy przed wejściem na scenę. Gdy May, Taylor i Mercury częściej imprezowali, to i John szwendał się razem z nimi. Ale we wspomnieniach biografów zespołu najczęściej przewijają się opowieści o tym, jak John kompletnie odstawał od muzyków.
– Queen było zbiorem trzech wyjątkowo wybuchowych osobowości, a John był jedynym spokojnym człowiekiem. Szybko założył rodzinę, był bardzo jej oddany – twierdzi Phil Sutcliffe, autor jednej z książek o zespole. W ubiegłym roku May przyznał w wywiadzie, że sytuacja zaczęła im się wymykać spod kontroli na początku lat 80., gdy nagrywali w Monachium. – Żyliśmy w fantazyjnym świecie wódki i barmanek – powiedział.
Kobieta o polskich korzeniach
Wspominaną żoną Johna była Veronica Tetzlaff. Kobieta ma polskie korzenie – jej rodzina mieszkała w okolicach Szczecina. Była wierzącą katoliczką i nauczycielką. Johna poznała na dyskotece. Pobrali się w 1975 roku, czyli w najlepszych latach Queen.
Szybko doczekali się pierwszego dziecka, potem Veronica urodziła mu jeszcze czterech synów i jedną córkę. Deacon żył więc właściwie w dwóch światach. W jednym było mnóstwo wódki, narkotyków, imprez z karłami, nagich modelek itd. W drugim były pieluchy, zabawki, śpioszki i kaszki na kolację.
Śmierć przyjaciela wszystko zmieniła
W listopadzie 1991 roku zmarł Freddie. Wszyscy byli tym zdruzgotani, ale szczególnie John. Mercury był jego największym przyjacielem, a właściwie jedynym powodem, by trzymać się zespołu. Nawet gdy ogląda się dziś stare zdjęcia Queen, John najczęściej stoi tuż obok Freddiego.
Deacon wpadł w depresję i mówi się, że nigdy z niej nie wyszedł. W 1992 roku wziął udział w koncercie ku pamięci Mercury’ego, w 1997 roku zagrał ostatnią piosenkę razem z Queen, a potem zniknął z życia publicznego.
– John poddał się po śmierci Freddiego. Byli przeciwieństwami; John był najmłodszy w zespole. Freddie wziął go pod swoje skrzydła i byli blisko przez wiele lat – wspomina Jacky Smith, prezeska międzynarodowego fanclubu Queen dla "Daily Mail". – Freddie przyciągał całą uwagę, bez niego John nie poradziłby sobie z tym wszystkim – dodała.
Ciekawe, czy John obejrzy nowy film o przyjacielu. I co pomyśli o tym, jak jego samego sportretowano w "Bohemian Rhapsody".