Bogusław Polch zmarł 2 stycznia 2020 roku.
Gwiazdor polskiego komiksu – mówi Tomasz Kołodziejczak, wydawca, pisarz i scenarzysta, dyrektor w wydawnictwie Egmont Polska. - Był bardzo utalentowany i robił wokół siebie wiele szumu. Wiedział, że narysował kilka kultowych albumów i lubił, żeby ludzie zauważali ten fakt. Nie był człowiekiemczłowiekiem fałszywej skromności.
Klasyk. Niekwestionowany król komiksu fantastycznonaukowego. Wychował całe pokolenie fanów i zainspirował mnóstwo artystów. Był pierwszym polskim autorem w PRL-u, który robił komiksy dla dorosłego czytelnika - dodaje Szymon Holcman z wydawnictwa Kultura Gniewu.
Wielka strata dla polskiego komiksu, zgadzają się wszyscy.
Bogusław Polch urodził się w 1941 roku pod Brześciem nad Bugiem. Rysował już jako nastolatek. W liceum plastycznym dzielił ławkę z Grzegorzem Rosińskim, późniejszym gigantem europejskiego komiksu, współautorem Thorgala i Szninkla. Już wtedy interesował się fantastyką. Mając 17 lat debiutował w harcerskiej gazetce "Korespondent Wszędobylski" komiksami o wiele mówiących tytułach: "Wyprawa via kosmos i Słoneczny rejs Przygody".
Twarz najsłynniejszego milicjanta
Profesjonalną karierę rozpoczął w 1970 roku. Dzięki poleceniu przez Rosińskiego dostał wtedy pracę przy serii o kapitanie Żbiku. Dziś, w dobie wszędobylskich superbohaterów i dziesiątek komiksowych tytułów dostępnych w księgarniach, trudno sobie wyobrazić, jak popularna była seria o dzielnym milicjancie. Ale w latach 70. każdy Żbik był olbrzymim wydarzeniem.
Obecnie średni nakład komiksu w Polsce to mniej więcej 1000 egzemplarzy. Pierwsze wydanie rysowanego przez Polcha «Złotego» "Mauritiusa" z 1971 roku miało nakład 100 tysięcy, drugie – z 1980 roku, gdy w Polsce były już problemy z dostępem do papieru – 200 tysięcy.
Do 1975 roku zilustrował siedem zeszytów Żbika. Wszystkie powstały na podstawie scenariuszy Władysława Krupki – pomysłodawcy serii i oficera w Komendzie Głównej MO w Warszawie. W pamięci czytelników najgłębiej zapisała się czterozeszytowa historia o gangu złodziei-cyrkowców, zapoczątkowana "Nocną wizytą", a zakończona "Saltem śmierci". Na jej łamach fani śledzili pojedynek Żbika ze złowrogim akrobatą Krukiem.
To właśnie Polch nadał Żbikowi kanoniczny wygląd. Wcześniej każdy rysownik przedstawiał milicjanta po swojemu. Po Polchu było już wiadomo, jak ma wyglądać Jan Żbik.
Żbik rysowany przez Polcha był przystojny i elegancki. Rysownik ubierał go w modne kreacje, przeglądając w ramach przygotowań modowe żurnale. Z tego powodu niektórzy czytelnicy zaczęli podejrzewać, że Polchowy Żbik jest homoseksualistą. Milicjant zmieniający regularnie marynarki i krawaty? Noszący różowe koszule? Zapuszczający modne baczki? Dla wydawcy serii to było nie do przyjęcia.
Po ponad 20 latach Polch powrócił do kapitana Żbika ilustrując historię "Tajemnica" «Plaży w Pourville». Komiks fikcjonalizował śledztwo w sprawie głośnej kradzieży obrazu Claude’a Moneta. Kolejne odcinki ukazywały się na łamach "Bezpłatnego Tygodnika Poznańskiego" (wyd. albumowe: Kultura Gniewu 2013). Niestety nie był to powrót udany – Sebastian Chosiński, autor książki o Żbiku, opisywał prace Polcha jako "koszmarnie toporne" i "tandetne".
Paranaukowy fenomen
Kolejnym przełomem w karierze Polcha była praca nad serią "Bogowie z kosmosu", znanej także pod tytułami "Ekspedycja" i "Według Ericha von Dänikena" (tak brzmiał polski podtytuł). Cykl rysowany do scenariuszy Arnolda Mostowicza oparty był na popularnych paranaukowych teoriach paleoastronautycznych Szwajcara Ericha von Dänikena, pseudonaukowca twierdzącego, że rozwój ludzkiej cywilizacji był sterowany przez przybyszy z kosmosu.
"Bogowie z kosmosu" ukazywali się w Polsce w latach 1982-1990 i z początku nie doczekali się zakończenia. Ostatni, ósmy zeszyt dostępny był tylko w formie rozprowadzanego pokątnie "pirata", gdyż w międzyczasie zbankrutowała Krajowa Agencja Wydawnicza. Problemy z reglamentacją papieru, upadek wydawnictwa i komuny nie przeszkodziły Mostowiczowi i Polchowi przeorać świadomości rodzimych miłośników fantastyki.
To był najczęściej czytany komiks mojej młodości. Miałem egzemplarz zaczytany do zdarcia – wspomina Holcman. – "Ekspedycja" mogła się pochwalić najlepszymi okładkami polskiego komiksu. Zapowiadały tak niesamowite przygody, że potrafiłem się w nie wpatrywać godzinami.
Album "Lądowanie w Andach" stał się w latach osiemdziesiątych absolutnym białym krukiem; pamiętam, że w jednym z telewizyjnych programów dla dzieci i młodzieży czytano go, pokazując do kamery kolejne kadry – pisze z kolei Tomasz Pindel w książce "Historie fandomowe".
Sam mam podobne doświadczenia. Drugi tom serii, zatytułowany "Ludzie i potwory" znalazłem przez przypadek w szafce starszego kuzyna. Przez wiele lat był moim ulubionym komiksem. A wykorzystywane jako machiny wojenne dinozaury do dziś przyprawiają mnie o ciarki ekscytacji.
Podobnymi historiami mogłoby się pochwalić pewnie wielu Europejczyków, bo cykl został przetłumaczony na 13 języków, a jego łączny nakład przekroczył milion egzemplarzy.
Zdaniem Kołodziejczaka seria Polcha i Mostowicza odniosła sukces w Polsce nie tylko dzięki głodowi na historyjki obrazkowe, doskonałemu scenariuszowi i jeszcze lepszym rysunkom, ale też dzięki temu, że idealnie trafiła w swój czas. - Był wtedy olbrzymi głód na takie historie. Rozpaczliwie szukaliśmy atrakcyjnej fantastyki do czytania.
Idee von Dänikena – nie uważającego się za autora fantastyki, ale twierdzącego, że przedstawia dobrze udokumentowane, poważne teorie naukowe - były krytykowane przez historyków i archeologów. Zarzucali oni pisarzowi przekręcanie faktów i dobieranie ich pod z góry założoną tezę. Dzisiaj poważnie traktuje się je tylko w sensacyjnych programach puszczanych na History Channel.
Ale na przełomie lat 70. i 80. wielu poważnych ludzi reagowało na paleoastronautykę zaskakująco pobłażliwie. - To był nasz człowiek i na serio go popieraliśmy – mówi w "Historiach fandomowych" pisarz Marek Oramus. Z kolei Maciej Parowski w tekście z 1974 roku wątpił wprawdzie w ustalenia Dänikena, ale i atakował jego przeciwników – jako "pedantycznych i smętnych", niepotrzebnie zwalczających "myśl nieszablonową". Sam Bogusław Polch w wywiadzie sprzed ledwie kilku lat przyznawał, że jest po tej samej stronie barykady, co Szwajcar. I twierdził, że teorie Dänikena jeszcze "wywrócą do góry nogami koncepcję świata, jaką znamy".
Zlecenie od płacącego w markach wydawcy "Bogów z kosmosu" było dla Polcha niezwykle intratne, budziło też zazdrość u kolegów komiksiarzy. Rysownik dostarczał plansze do Niemiec samodzielnie, wożąc ze sobą listy polecające potwierdzające, że nie wywozi cennych dzieł sztuki. Za pierwsze zarobione marki kupił profesjonalny sprzęt grający. I wyremontował balkon.
Mistrz "momentów" i politycznych aluzji
W jednym z wywiadów Polch twierdził, że publikując w magazynie "Relax" (1976) krótki komiks "Spotkanie" stał się autorem pierwszej "gołej baby" w polskim komiksie. Trudno dziś zweryfikować tę anegdotę, ale ciągoty artysty do komiksu dla dorosłych były wyraźne. Zaowocowały w latach 80., gdy we współpracy ze scenarzystami Maciejem Parowskim i Jackiem Rodkiem powołał do życia postać Funky Kovala – futurystycznego prywatnego detektywa, rozwikłującego międzyplanetarne afery.
Zdaniem dra Wojciecha Birka (a także moich rozmówców: Kołodziejczaka i Holcmana) cykl o Funkym Kovalu był wyjątkowy dlatego, że był pierwszym pełnometrażowym komiksem przeznaczonym dla dorosłego czytelnika. Do tej pory historyjki obrazkowe traktowano w Polsce jako medium nadające się tylko do opowiadania infantylnych historii dla dzieci, względnie nastolatków. Polch, Parowski i Rodek stworzyli zaś opowieść odznaczającą się wartką akcją, skomplikowaną intrygą, szczegółową wizją świata przyszłości i aluzjami do ówczesnej polskiej rzeczywistości – czytelnymi tylko dla ludzi rozumiejących rzeczywistość polityczną PRL.
Kołodziejczak: - Nie byłem wielkim fanem Funky Kovala, gdy ukazywał się w odcinkach na łamach "Fantastyki". W pełni doceniłem go dopiero, gdy czterostronicowe odcinki zostały zebrane i opublikowane w pełnometrażowych albumach. Fantastyka naukowa, space opera, kosmici, nagie babki, dziwne stwory, męski, chandlerowski humor. Wcześniej polski komiks był albo dziecięcy, albo poukładany, tylko Thorgal wyłamywał się z tego schematu. Ale czegoś takiego, jak nowoczesna powieść komiksowa dla dorosłych po prostu nie było.
Zdaniem autora "Kolorów sztandarów" (okładkę tej książki narysował Kołodziejczakowi właśnie Polch) cykl był także bardzo nowoczesny formalnie, pod względem prowadzenia narracji i kadrowania. Rzeczywiście, czytając dzisiaj zeszyty sprzed niemal 30 lat trudno oprzeć się wrażeniu, że bez problemu mogłyby się one ukazać współcześnie, być może nawet na rynku frankofońskim.
Choć Funky Koval tworzony był przez dorosłych mężczyzn i dla dorosłych mężczyzn, czytało go wielu nastolatków – wszak to oni stanowili i stanowią główną siłę fandomu fantastyki. Dla nich najbardziej ekscytujące były "momenty" i biorące w nich udział bohaterki kobiece. Zdaniem Szymona Holcman Polch miał niezwykły talent do rysowania kobiet, być może porównywalny nawet do talentu Milo Manary, mistrza europejskiego komiksu erotycznego.
W XXI wieku temat Funky Kovala powracał co pewien czas za sprawą podsycanych przez Polcha plotek o możliwej hollywoodzkiej ekranizacji. W 2009 roku rysownik twierdził, że wszystko jest już dogadane, publicznie odczytał nawet email od potencjalnego producenta. Podstawą scenariusza miał być pierwszy tom serii, zatytułowany "Bez oddechu". Szacowano, że nakręcenie i promocja obrazu będą kosztować 60 milionów dolarów. Do głównej roli przymierzano wpierw Matthew McConaugheya, później Josha Hollowaya (Sawyera z serialu "Lost. Zagubieni"). W "ważnej roli drugoplanowej" miał wystąpić Borys Szyc.
Ostatecznie nic z tych planów nie wyszło. Kosmiczny detektyw powrócił za to w tradycyjnej formie. Po latach szorstkich kontaktów Parowskiemu, Rodkowi i Polchowi udało się w końcu dojść do porozumienia i w 2011 rok ukazał się czwarty tom serii: "Funky Koval. Wrogie przejęcie".
Porażka Wiedźmina?
W drugiej połowie lat 80. w polskiej fantastyce pojawił się nowy rozgrywający – białowłosy wiedźmin Geralt, pogromca potworów i ulubieniec czytelników. Postać wymyślona przez Andrzeja Sapkowskiego zadebiutowała na łamach "Fantastyki" w 1986 roku w opowiadaniu zatytułowanym po prostu "Wiedźmin". Sapkowski wysłał je na konkurs literacki i zdobył trzecie miejsce. Ale czytelnicy docenili bohatera bardziej niż kapituła konkursu. Kolejne opowiadania zdobywały coraz większą popularność, a gdy w 1994 roku zaczęły się ukazywać tomy pięciotomowego cyklu o wiedźminie, fani oszaleli ze szczęścia. Nic dziwnego, że pojawił się pomysł przeniesienia przygód wiedźmina do medium komiksowego.
Za komiksową adaptację opowiadań o Geralcie odpowiedzialni byli Parowski (scenariusz) i Polch (rysunek) – dwie trzecie zespołu Funky Kovala. Zapowiadał się murowany hit. Ale, pomimo rewelacyjnej sprzedaży, komiksowy Wiedźmin do dziś budzi kontrowersje i zdecydowanej większości czytelników się po prostu nie podoba.
Odbiłem się od tego Wiedźmina, choć Byłem fanem tekstów Sapkowskiego – przyznaje Holcman. - Miałem olbrzymie oczekiwania, a dostałem coś, co uznałem za półprodukt. Głównie z powodu rysunków. Bardzo mi się nie podobały.
Krytycznie o komiksie wypowiadał się także Andrzej Sapkowski. Pomimo kilku konsultacji, jakie przeprowadził z pracującymi nad serią Parowskim i Polchiem, ostateczny rezultat nie przypadł mu do gustu. Przyparty do muru przez samego Parowskiego (który komiks nazywał "piękną katastrofą") powiedział na festiwalu w czeskiej Usti, przed salą pełną słuchaczy: "Je to gówno".
W obronie komiksowego Wiedźmina staje Kołodziejczak. Podkreśla ambicję Parowskiego i Polcha, którzy zdecydowali się nie tylko zmierzyć z charakterystycznym językiem Sapkowskiego, ale i dopisać nową przygodę Geralta (zeszyt "Zdrada"). Podkreśla też, że komiks nie miał szans zadowolić gustów miłośników prozy Sapkowskiego, którzy swoje wyobrażenia o wiedźminie budowali od lat i nie zamierzali przyjąć innej wizji.
Wiedźmin, inaczej niż Funky Koval, jest dzisiaj komiksem oldschoolowym. Ale w swoich czasach był bardzo ambitnym przedsięwzięciem. Zrobionym przyzwoicie – podsumowuje Kołodziejczak.
Sam Polch czuł się niesprawiedliwie potraktowany przez czytelników, krytykę i Sapkowskiego. Dowodził, że fani rozkochani w jego poprzednich komiksach byli uprzedzeni do nowych technik zastosowanych w Wiedźminie. Krytyków nazywał zawistnikami o drewnianych oczach. O samym Sapkowskim powiedział, że "opluwał komiks w wywiadach".
Obojętne, jak oceniamy pracę Polcha nie sposób zaprzeczyć, że zaproponowana przez niego wizja Geralta była przekonywująca. Zainspirowała twórców wyprodukowanego przez Lwa Rywina serialu "Wiedźmin". To właśnie od Polcha zapożyczyli podobieństwo wiedźmina i jego stylu walki do samurajów z feudalnej Japonii. To również w komiksie wiedźmin miał charakterystyczne "podkowy" pod oczami i rzucał przeciwnikom spojrzenie spode łba.
Nazwisko Polcha nie pojawiło się jednak w końcowych napisach serialu. Rysownik odgrażał się, że poda producentów do sądu. Ale ostatecznie żadnego pozwu nie było. Polch skomentował tę sprawę w charakterystyczny dla siebie sposób. Stwierdził, że po wybuchu Afery Rywina nie wypada mu go pozwać, bo "nie kopie leżących".
Nieodżałowany mistrz
Był artystą niezwykle pracowitym, dbającym o detale. Ale i świadomym swoich umiejętności. W wywiadach niemal zawsze zagłębiał się w szczegóły techniczne warsztatu. Z krytykami swoich prac wchodził w rzeczowe polemiki. Gdy wydawnictwo Prószyński i S-ka planowało wznowić Wiedźmina na nieodpowiednim papierze, wystosował do właściciela list otwarty z protestem.
W środowisku komiksowym krąży anegdota o malutkiej monecie, której narysowaniu poświęcił nieproporcjonalnie dużo czasu. Na uwagę, iż w druku moneta zostanie pomniejszona i nikt nie będzie wiedział, że wszystkie znajdujące się na niej napisy naprawdę tam są, miał odpowiedzieć: "Ja będę wiedział".
Po zakończeniu prac nad Wiedźminem w 1995 roku coraz rzadziej zajmował się komiksami. Zarabiał w reklamie. Rysował storyboardy, pracował przy kilku głośnych kampaniach.
W 2007 roku zmarła jego żona i muza Danuta. Także artystka. To jej rysy wykorzystał, tworząc niezapomniane bohaterki: Ais z "Bogów z kosmosu" i Brendę z "Funky'ego Kovala". Pomagała mu także przy Wiedźminie, biorąc na siebie nakładanie kolorów.
W 2018 roku gazety donosiły o coraz gorszym stanie zdrowia Polcha. Chorował już wtedy na nowotwór. Przyjmował chemioterapię, która źle wpływała na jego pamięć. Z powodu postępującej jaskry stracił zdolność widzenia przestrzennego. Komentował to dowcipnie narzekając, że musi sprzedać ukochany motocykl.
Bogusław Polch na zawsze będzie miał miejsce w galerii sław polskiego komiksu – kończy rozmowę Tomasz Kołodziejczak. – Obok Grzegorza Rosińskiego, Janusza Wróblewskiego, Marka Szyszko i Zbigniewa Kasprzaka był w czasach PRL-u jednym z najważniejszych twórców komiksu realistycznego. To wielka strata, że nic już dla nas nie narysuje.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.