Nasi przodkowie od dawna byli narażeni na wahania klimatyczne między epokami lodowcowymi a cieplejszymi okresami. Ostatnia epoka lodowcowa zakończyła się 10 tys. lat temu.
Zanim całkowicie stopniały pokrywy lodowe, ludzie mieli możliwość migrowania. Gdziekolwiek się udawali, tam krajobraz ulegał zmianie poprzez wycinanie lasów czy też rolnictwo. Zdaniem paleoklimatologa Williama Ruddimana to właśnie te działania spowodowały początkowy wzrost dwutlenku węgla w atmosferze.
Profesor Manfred Laubichler z Arizona State University opisuje, że wraz z ewolucją człowieka wymagania rosnącej populacji, związane z tym tworzenie wiedzy i zużycie energii stworzyły cykl sprzężenia zwrotnego, który on i jego koledzy nazywają silnikiem antropocenu. To on miał doprowadzić do powstania nowoczesnych cywilizacji oraz... wyzwań środowiskowych, w tym zmian klimatycznych, przed którymi dzisiaj stoimy.
Czym jest silnik antropocenu?
Zdaniem naukowców populacje musiały osiągnąć krytyczną liczbę ludzi, aby z powodzeniem mogły wypracować wystarczającą wiedzę o swoich środowiskach i zacząć aktywnie i celowo przekształcać nisze, w których żyły.
Produktem takiej wiedzy było udane rolnictwo. Z kolei rolnictwo zwiększyło ilość energii dostępnej dla tych wczesnych społeczeństw. Więcej energii wspiera więcej osób. Większa liczba ludzi doprowadziła do powstania wczesnych osad, a później miast. Pozwoliło to na specjalizację zadań i podział pracy, co z kolei przyspieszyło pozyskiwanie wiedzy. Ta zaś wspomogła uzyskiwanie dostępu do energii i umożliwiła dalszy wzrost populacji. I tak dalej. Oczywiście szczegóły procesu na całym świecie są różne, ale wszystkie z nich mają być napędzane tym samym silnikiem antropocenu.
Uniknąć zagłady
W ciągu ostatnich 8 tys. lat populacja ludzi wielokrotnie zbliżała się do upadku. Przykładem tego miało być zniknięcie cywilizacji Wyspy Wielkanocnej i upadek imperium Majów, które zostały powiązane z wyczerpywaniem się zasobów środowiska w miarę wzrostu populacji. Epidemia dżumy z kolei miała być konsekwencją zatłoczonych i niehigienicznych warunków życia. Zaraza miała być przyczyną śmierci nawet 100 milionów osób.
Zdaniem biologa Paula Ehrlich niekontrolowany wzrost populacji sprawi, że popyt na ograniczone zasoby doprowadzi do upadku społecznego bez zmian w ludzkiej konsumpcji. Jednak Ehrlich nie wziął pod uwagę zdolności ludzi do unikania zagłady. W latach 60. była to zielona rewolucja, która miała stworzyć dostęp do szerszych zasobów żywności, zwłaszcza w krajach ubogich i rozwijających się społeczeństw.
Od dziesięcioleci mamy do czynienia z tzw. sekwencją reżimów energetycznych. Począwszy od drewna i mocy zwierząt przeszła ona na węgiel, ropę i gaz.
Paliwa kopalne napędzały rewolucję przemysłową, a wraz z nią większe bogactwo i postęp w opiece zdrowotnej. Jednocześnie era paliw kopalnych miała dramatyczne konsekwencje. Prawie podwoiła stężenie dwutlenku węgla w atmosferze w ciągu mniej niż 300 lat, powodując bezprecedensowe tempo globalnego ocieplenia, którego dziś doświadczamy.
Zjawiskiem powszechnym stała się też nierówność. Biedniejsze kraje, które w niewielkim stopniu przyczyniły się do zmian klimatu, najbardziej cierpią z powodu globalnego ocieplenia, podczas gdy zaledwie 20 proc. bogatszych krajów odpowiada za około 80 proc. emisji.
Transformacja energetyczna, która pomoże uniknąć zapaści, ma być rozwojem odnawialnych źródeł energii, takich jak energia wiatrowa czy słoneczna.
Zdaniem ekspertów mamy możliwość wprowadzenia tzw. negatywnego sprężenia zwrotnego, które pomoże uchronić nas przed załamaniem spowodowanym zamianami klimatycznymi. Jednak nie osiągniemy tego, wprowadzając radykalną kontrolę populacji, czy też prowadząc wojny. Jedynie normy, wartości i przepisu dotyczące nadmiernej emisji gazów cieplarnianych mogą pomóc nam w kontrolowaniu zmian klimatycznych.