Dramat rozegrał się w środę 28 sierpnia. Amelia była na wakacjach u babci w holenderskim mieście Helmond. Jej rodzice w tym czasie byli w Polsce, bo chcieli poświęcić się pracy z 4-letnim Antosiem. To jej brat, który ma zdiagnozowany autyzm.
Karolina Smaczyńska opowiada nam: - Babcia poszła do toalety na chwilę. Córka nigdy nie wchodziła na parapet. Nie interesowała się oknami. Tym bardziej tym oknem. Nawet jej babcia ledwo do niego dosięgała. Po powrocie z toalety zaczęła szukać Amelki. Myślała, że się gdzieś schowała.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wtedy zobaczyła, że okno jest otwarte. Rozpoczął się dramat.
Za chwilę na miejscu były już służby ratownicze. Helikopter. Córka była już zabierana do szpitala – mówi mama dziewczynki.
Gdy Karolina i Mateusz Smaczyńscy dotarli do Holandii, dowiedzieli się o śmierci pnia mózgu dziewczynki. 30 sierpnia, dwa dni po wypadnięciu z okna, dziecko zmarło.
Zmarła Amelia pomoże innej osobie
Karolina i Mateusz Smaczyńscy są medykami. On jest ratownikiem medycznym w Wojewódzkim Pogotowiu Ratunkowym (stacja Bytom) oraz dyspozytorem medycznym (Gliwice). Ona – technikiem medycyny. Niemal od razu postanowili, że organy dziewczynki zostaną oddane do transplantacji. To trudna, ale też bardzo ważna decyzja. Dzięki temu mała Amelia mogła uratować komuś życie.
Decyzja o przeszczepie organów należała wyłącznie do nas. Jesteśmy medykami. Córce też kiedyś ktoś bardzo pomógł. Byliśmy zdecydowani, że zdecydujemy się na przeszczep. Nie było szans, żeby córka funkcjonowała bez respiratora. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Cieszymy się, że dzięki naszej decyzji ktoś może skorzystać. Dzięki nieszczęściu ktoś może żyć - wyjaśnia matka dziewczynki w rozmowie z o2.pl.
Rodzice nie poznali osoby, która dostała nerki ich córki. Wiedzą, że to kobieta, osoba dorosła. Za sześć tygodni dowiedzą się, w jakiej jest formie.
Trzymamy kciuki za tę kobietę. Mamy nadzieję, że będzie żyła. Niech dba o siebie, niech słucha zaleceń lekarskich. To na pewno ważne dla niej, ale też ważne dla nas - mówią nam rodzice zmarłego dziecka.
Ruszyła zbiórka, aby pomóc rodzinie. "Mamy synka, musimy o nim myśleć"
Smaczyńscy chcą teraz sprowadzić do kraju prochy dziecka i je pochować. Koszt organizacji transportu dziecka do Polski i pogrzebu jest poza ich finansowym zasięgiem. To ponad 50 tys. zł. NFZ nie sfinansuje nawet wszystkich elementów akcji ratowniczej. Fundusz nie zapłaci m.in. za transport dziewczynki helikopterem do szpitala. Pieniądze potrzebne są "na już".
Już teraz koszt całej procedury to około 20 tys. zł. Sama kremacja kosztowała 15 tys. zł. Do tego zaświadczenia, pieczątki, znaczki. Wszystko kosztuje. Podróż i ściągnięcie córki to wydatek kolejnych 5 tys zł. NFZ nie pokryje wszystkiego. Po około sześciu tygodniach otrzymamy kolejne faktury. Przygotowują nas, że wszystko będzie kosztować ok. 50 tys. zł - wyjaśniają rodzice zmarłej Amelii.
Mateusz Smaczyński nie ma stałej wypłaty. Pracuje na umowie cywilno-prawnej. Matka dziewczynki ma umowę o pracę, ale od pewnego czasu jest na zwolnieniu lekarskim. Jej pensja jest przez to niższa.
Po porodzie wpadłam w depresję poporodową. Nie mam więc wielkich pieniędzy - tłumaczy.
Z pomocą ruszyli przyjaciele rodziny, którzy zorganizowali zbiórkę na rzecz Smaczyńskich.
Zbiórkę zorganizował nasz przyjaciel. Opiewa ona na kwotę procedury i pogrzebu. Jesteśmy w trudnej sytuacji finansowej. Nasz synek ma cztery lata. Nie mówi. Koszt logopedy, zajęć itd. jest bardzo wysoki. Staramy się wiązać koniec z końcem. Mamy też kredyt hipoteczny. Zwykłe wydatki w tym momencie bardzo nas obciążyły - nie ukrywa Karolina Smaczyńska.
Smaczyńscy podkreślają, że nie chcą się dalej zapożyczać, bo "muszą myśleć o synku". Nie chcieli udostępniać zbiórki w swoich mediach społecznościowych. Woleli uniknąć sytuacji, w której ktoś cały czas będzie do nich pisał.
Jednocześnie Karolina i Mateusz Smaczyńscy zaznaczają, że cały czas spotykają się z życzliwością i wsparciem przyjaciół. - Mamy wsparcie ze strony kolegów męża, moich przyjaciół, bliskich - mówi matka dziewczynki w rozmowie z o2.pl.
Dalej mamy dla kogo żyć. Jest Antoś. Musimy dla niego funkcjonować. Przepracowaliśmy z nim wiele czasu, osiągnęliśmy wspólnie naprawdę dużo. Chcemy, żeby normalnie działał w tym społeczeństwie. Niech jemu będzie prościej w życiu - drżącym głosem dodaje Karolina Smaczyńska.
Rodzice podkreślają, że muszą być silni dla 4-letniego Antosia. - Nie chcemy też dać odczuć synkowi, że coś jest nie tak - tłumaczą. Cały czas starają się, aby ktoś był w domu, aby Antoś bawił się z innymi dziećmi. Amelia żyje natomiast w ich sercu.
Chcemy ją zapamiętać taką, jak była żywa. Odeszła przy nas. To było dla nas bardzo ważne - wyznają nam na koniec rodzice zmarłej dziewczynki.