Jak czytamy, pan Krzysztof i pani Marta przez kilka lat starali się o dziecko. Dwukrotnie, na wczesnym etapie ciąży, doszło do poronienia. Małżeństwo przeszło pełną diagnostykę i zostało zakwalifikowane do metody in vitro. Niestety, i te zabiegi zakończyły się niepowodzeniem. Nie tracili jednak nadziei, a w grudniu 2021 roku pani Marcie udało się zajść w ciążę.
Szczęście pary trwało tylko trzy miesiące, bowiem potem zaczęły pojawiać się komplikacje. Pani Marta zaczęła odczuwać ból brzucha. Kobieta bała się kolejnego poronienia. Lekarz prowadzący ciążę zdecydował o założeniu kobiecie szwu na szyjce macicy. To powszechnie stosowana profilaktyka, zabezpieczająca przed przedwczesnym porodem.
Kobieta relacjonowała swojemu mężowi przez telefon, jak wygląda jej sytuacja. Poważne ostrzeżenie wskazywał już wskaźnik CPR. Badanie CRP wykonuje się w przypadkach, gdy dochodzi do wzrostu ryzyka infekcji bakteryjnej. U Marty jest wskaźnik jednego dnia pokazywał 2, a kolejnego już 18. 16 kwietnia wynosiło ono 45,9, zaś 17 kwietnia 92,8
To był mocny sygnał, że z jej ciążą dzieje się coś mocno niedobrego. Pan Krzysztof nie mógł być z żoną z powodu epidemii. Słyszał jedynie, co mówią do niej lekarze. Pani Marta bardzo bała się sepsy. - Żeby się tylko na sepsie nie skończyło, bo poleci najpierw dziecko, a potem ja - mówiła w rozmowie z mężem.
Czytaj także: Aż ciarki przechodzą. Pokazali salę tortur
Marta pożegnała się z dzieckiem. Potem sama zmarła w szpitalu
Najgorsze było dopiero przed parą. Personel wyraził zgodę, aby pan Krzysztof mógł wejść na salę porodową do żony. Z relacji męża wynika, że podczas całej akcji byli na sali sami, kilka razy zajrzała do nich położna.
O 03:15, zlecono wykonanie szeregu badań, w tym sprawdzenie prokalcytoniny, która jest bardzo czułym wskaźnikiem stanu zapalnego w organizmie. O 03:50 były wyniki. Były skrajnie złe i wskazywać mogły na rozwój zakażenia. Mimo to nie zdecydowano o farmakologicznym przyspieszeniu poronienia martwego płodu.
Usłyszeliśmy, że żona musi urodzić. W końcu urodziła, resztką sił, mdlejąc. Wyszła do mnie lekarka, że u żony jest podejrzenie sepsy i zabierają ją na OIOM. Na tę salę przywieziono noworodka żonie, żeby się pożegnała - relacjonuje Krzysztof.
36-latka zmarła w nocy z 17 na 18 kwietnia. Zdaniem pana Krzysztof objawy występujące u jego żony zignorowano, nie wdrożono również na czas właściwego leczenia. Już po pogrzebie, pan Krzysztof zażądał pełnej dokumentacji medycznej, aby dowiedzieć się, co się działo na oddziale. Zaskoczyły go wpisy, że pacjentka była niegrzeczna, opryskliwa, podważała kompetencje położnych.
Czytaj także: Brytyjczycy oburzeni. Zamiast pogrzebu wyemitowali bajkę
Niepokojące jest to, że przy przyjęciu do szpitala stan zdrowia pacjentki i dziecka był dobry, a w trakcie hospitalizacji, kiedy ich stan się pogarszał, nie podjęto kroków, mających na celu ratowanie życia i zdrowia pacjentki. Zaznaczam, że mówię to na podstawie danych otrzymanych od rodziny pacjentki - powiedział "Uwadze" mec. Robert Bryzek z Biura Rzecznika Praw Pacjenta.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.