23 mld zł - taki ma być koszt zakupu czterech batalionów (ok. 250 sztuk) czołgów Abrams dla Polski. To nowoczesne, sprawdzone w boju maszyny, które mają zjawić się w Polsce już za rok. Tak wynika z zapowiedzi polityków.
Czołgi w wydatny sposób poprawią kondycję naszych wojsk pancernych. Szczególnie, że według ekspertów ta nie jest najlepsza. Stuprocentowo sprawnych, gotowych do walki "z marszu" mamy siedem batalionów czołgów. Czyli nieco ponad 400 sztuk. To około połowa naszego całkowitego stanu posiadania.
Z tego jeden (!) batalion Leopardów, trzy PT-91 Twardy i trzy przestarzałych T-72. Do obu ostatnich nie ma zresztą skutecznej amunicji przeciwpancernej. Wydaje się to jednak nie zaprzątać głów polityków. Szef sejmowej komisji obrony Michał Jach sugerował na Twitterze, że serwisowanie maszyn "nie jest fizyką kwantową". Jak wygląda to jednak w kwestii praktycznej? Zapytaliśmy ekspertów.
Logistyczny ból głowy
Największym wyzwaniem będzie szeroko pojęta logistyka. Serwisowanie i remonty będą skomplikowane, czego chętnie podejmą się Amerykanie - oczywiście za kosmiczne pieniądze. Nam dadzą farbę i pędzel. Abramsy będą pochłaniały lwią część budżetu wojsk lądowych - mówi w rozmowie z o2.pl były dowódca wojsk lądowych, gen Waldemar Skrzypczak.
Należy w tym miejscu przypomnieć, że Skrzypczak to czołgista. Oficer dyplomowany wojsk pancernych, były wiceminister. To on odpowiadał za zakup czołgów Leopard dla Polski.
Jako istotne zagadnienie, mogące powodować ból głowy serwisantów wskazuje optoelektronikę i elektronikę Abramsów.
My to wymontujemy, wyślemy do naprawy Amerykanom, oni za wielkie pieniądze naprawią i z powrotem zamontują w Polsce. To będzie cały wkład polskiego przemysł - irytuje się Skrzypczak.
Kolejny problem to w jego ocenie silniki maszyn. To silniki turbowałowe, zupełnie inne od tych używanych w T-72, PT-91 czy Leopardach.
Skrzypczak przekonuje, że nie znamy takich silników i nie umiemy ich obsługiwać. Dodaje, że jeśli na przykład w Poznaniu zostanie ulokowany zakład remontowy napędu, to będziemy w stanie obsługiwać nie tylko nasze Abramsy ale też te, które już są w Europie. Jest jednak warunek: całą linię remontową silników powinniśmy jego zdaniem otrzymać w pakiecie zakupowym. Na koniec dodaje, że ten zakup będzie pogrzebaniem polskiej zbrojeniówki w temacie programów pancernych.
Amerykanów trzeba zmusić do tego, żeby dali nam dostęp do technologii i współprodukcji. Zróbmy montownię, choćby w Bumarze i sprzedawajmy je na Europę wschodnią jako produkt polsko-amerykański. To jest zadanie dla politycznych nierobów - kończy generał.
Będzie to jednak trudne do osiągnięcia. A sprzedaż Abramsa jako produktu polsko-amerykańskiego wydaje się być wręcz niemożliwa do wprowadzenia w życie.
Podzielą los Leopardów?
Nieco większym optymistą jest w tym zakresie Jarosław Wolski, ekspert ds. broni pancernej i przeciwpancernej magazynów "Nowa Technika Wojskowa" i "FragOut".
W jego ocenie, największym zagrożeniem jest to, że Abramsy mogą podzielić los Leopardów 2. I znowu: wszytko rozbija się o sprawną i dobrze zorganizowaną logistykę. Jako największą bolączkę wymienia zaopatrzenie, wsparcie i szkolenie.
Do 2005-2006 r., kiedy szkolenie, obsługa i dostawy części opierały się na logistyce Bundeswehry wszystko funkcjonowało poprawnie. Kryzys przyszedł później, wraz z nieudolnymi próbami samodzielnej obsługi pojazdów. Abramsy trudno będzie utrzymać w pełnej sprawności. Problemem będzie system szkolenia i wsparcia eksploatacji maszyn lecz nie z powodu typu czołgów ale z powodu ogromnej ilości patologicznych działań w tym zakresie w MON. Przykładem jest to, co stało się z Leopardami. Nie typ czołgu jest kłopotem, tylko system, w którym funkcjonuje polska armia - przekonuje Wolski w rozmowie z o2.pl
Ból głowy będą mieli logistycy także z zaopatrzeniem w paliwo, smary i inne materiały tego rodzaju. Wolski dodaje, że turbowałowy silnik Abramsa "pije" dwukrotnie więcej, niż silnik Leoparda.
Jak upolowano niemieckie czołgi?
Tu warto poczynić wtręt, jak zniszczono sprawnie funkcjonujący system wsparcia dla czołgów Leopard.
Wolski tłumaczy, że system szkoleniowy dla systemu Leopard jest niewiele lepszy, niż dali nam Niemcy w 2002 r. Mamy ośrodek szkolenia Leopard w Świętoszowie, gdzie załogi mają trenażery - do obsługi ładowania armaty czy wnętrza wieży - i bardzo proste symulatory, oparte o pracę z komputerem a nie o wierne odwzorowanie wnętrza pojazdu.
Nowoczesne centrum symulacji powstaje właśnie w Wesołej. Projekt ten kosztował kilkaset milionów złotych. Kiedy do Wesołej, zgodnie z zapowiedziami polityków, trafią czołgi Abrams, to Leopardy wrócą na Dolny Śląsk a tym samym centrum straci w tym miejscu rację bytu. Trzeba będzie je przenosić, rok lub dwa po oddaniu do użytku, w inne miejsce.
Niemcy sprzedali nam też kompletny system - czołgi, wozy zabezpieczenia technicznego, ciężarówki, części - dla jednej pełnej brygady. Przez te wszystkie lata cały system został rozparcelowany między innymi jednostkami. Wozy dowodzenia systemu Heros, przypisane do Leopardów wciąż są w jednostkach 11. Dywizji. A powinny się znajdować w Wesołej, tam, gdzie przeniesiono Leopardy.
Najgorzej jest zaś z zaopatrzeniem w części zamienne. Dopóki dostarczali je ze swoich magazynów, wszystko funkcjonowało bardzo sprawnie. Polska wypisała się z LeoBen - światowego klubu użytkowników czołgów Leopard - co powoduje ogromne problemy z dostawami części zamiennych. Przy czym do Leopardów 2A4 tych części już się po prostu nie produkuje. Przez 20 lat nie udało się Polsce zbudować własnego magazynu części zamiennych ani opracować systemu ich pozyskiwania i wymiany na pojazdach.
W związku z tym, sprawność polskich czołgów Leopard 2 drastycznie spadła. Brak części zamiennych do Leopardów 2A4 sprawił, że ruszył program Leopard 2PL, który zakończył się fiaskiem. Ok. 80 czołgów stoi rozebranych w Bumarze-Łabędy, a Leopardy 2A5 zostały "zarżnięte" ciężkimi i forsownymi szkoleniami podczas przezbrojenia brygady z Wesołej na nowy typ sprzętu.
Abramsy następne w kolejce?
Leopardy z Wesołej zarżnięto do szkolenia, bo było za mało trenażerów. Nowoczesnych symulatorów nie było wcale. Plany i zamierzenia w kwestii Abramsów wyglądają w tym przypadku bardzo sensownie ale czas pokaże co z nich zostanie. Jeśli przejdziemy w dużej mierze na szkolenie na nowoczesnych symulatorach to same wozy posłużą nam długo - mówi dalej analityk.
Zaraz jednak dodaje, że "ogólnowojskowa beznadzieja i bałagan mogą bardzo łatwo doprowadzić do szybkiego ich zużycia i doprowadzenia do tego stanu, w jakim są Leopardy". Według zapowiedzi mamy dostać cały, kompletny system serwisowy i wsparcie techniczne. Jeśli tak się stanie to będziemy mogli mówić o dużym sukcesie polskiego wojska.
Wskazuje jednak jeszcze jedną sporną kwestię: łączność.
Jestem głęboko przekonany, że Abramsy nie będą wyposażone w polskie systemy łączności. Plusem jest w zasadzie tylko to, że dostaniemy czołgi już z odpowiednimi systemami komunikacji. Natomiast z punktu widzenia samodzielności sił zbrojnych RP i ich bezpieczeństwa takie rozwiązanie jest wyjątkowo niebezpieczne ponieważ oparcie łączności – najważniejszej składowej systemu - w całości na sojusznikach jest bardzo ryzykowne. Jeśli chcemy budować autonomiczne siły zbrojne to jest to informacja fatalna - kończy Jarosław Wolski.
Podsumowując można powiedzieć, że diabeł tkwi w szczegółach. Rozbija się o niezbędne zaopatrzenie, zabezpieczenie interesu sił zbrojnych i wsparcie polityków dla rozsądnego wydatkowania olbrzymich środków budżetowych. Czy jest to możliwe? O tym przekonamy się, gdy pierwsze maszyny zaczną trafiać nad Wisłę.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.