"Foreign Policy" pisze o nawet 30 tys. najemników afgańskich, którzy mają być rzekomo sondowani przez Rosjan pod kątem możliwości walki w Ukrainie. To nie pierwszy pomysł tego rodzaju, ponieważ Rosjanie szukali już cudzoziemców do walk w Ukrainie. Na początku konfliktu mieli ich rekrutować np. w Syrii.
Pomysł wtedy nie wypalił. Władze ukraińskie donosiły o niskim morale i niskich zdolnościach bojowych najemników z Bliskiego Wschodu. W przypadku syryjskich żołnierzy można było się tego spodziewać, biorąc pod uwagę to, jak walczyli z bojownikami tzw. Państwa Islamskiego.
Teraz jednak doniesienia wydają się wiarygodniejsze. Po wyjściu w 2021 r. wojsk międzynarodowej koalicji z Afganistanu, miejscowa armia rozpierzchła się lub została przejęta przez władze talibskie. Oddziały te były wcześniej szkolone przez wojska sojusznicze, także przez Polaków.
Można przyjąć, że stopień ich wyszkolenia i sprawności bojowej jest wyższy, niż Syryjczyków. Czy zatem Ukraińcy powinni zacząć się obawiać? Niekoniecznie. Przede wszystkim dlatego, że na razie informację o tym wypuścili sami Afgańczycy.
Jako pierwszy napisał o tym "Afghanistan International", a to medium znane z produkcji na masową skalę fejk niusów. Nawet jeśli coś w tym jest - bo nie da się wykluczyć tego w zupełności - to skala jest wyolbrzymiona - przekonuje w rozmowie z o2.pl Jagoda Grondecka, polska dziennikarka, która przebywa obecnie w Afganistanie.
Grondecka krytykuje też słowa o rzekomym rekrutowaniu najemników przez grupę Wagnera. Przekonuje, że przebywając na miejscu - w odróżnieniu od autorki artykułu opublikowanego przez "Foreign Policy" - nie słyszała o tego rodzaju praktykach. Swoją wiedzę opiera na bieżących kontaktach z Afgańczykami, także przedstawicielami pasztuńskich ugrupowań, walczących z talibami.
Wysuwa przy tym bardzo mocny argument. Ci żołnierze (także wojsk specjalnych) i funkcjonariusze afgańscy, którzy byli najlepiej wyszkoleni, a często także prowadzeni agenturalnie przez agencję wywiadowczą CIA, zostali przez Amerykanów po prostu ewakuowani w ubiegłym roku.
Kolejnym słabym punktem opisanej historii jest zdaniem Grondeckiej to, że wśród Afgańczyków wciąż żywa jest niechęć do Rosjan. Wielu z nich nie chce też po prostu nigdzie indziej walczyć, a jeśli już, to mogą też nająć się do walk z samymi talibami. Wreszcie otwartą pozostaje także kwestia liczebności tychże komandosów w samym Afganistanie.
Mogę się oczywiście mylić, ale wszystko to wydaje mi się dętą aferą - kończy kwaśno Polka.
Mięso armatnie
Także były ambasador RP w Afganistanie Piotr Łukasiewicz z ostrożnością podchodzi do tego rodzaju doniesień. Potwierdza, że wielu żołnierzy byłej armii afgańskiej, w tym sił specjalnych, zostało pozostawionych po wyjściu sił koalicyjnych samymi sobie. Jest to dla nich problem, bo często zostali bez środków do życia, w dodatku są też prześladowani przez reżim talibów. Ale sami talibowie, jak mówi o2.pl dyplomata, mają jednak obecnie inny problem.
ISIS, a konkretnie jego odnoga chorasańska, czyli afgańska właśnie. I na walce z nią talibowie skupiają swoje siły. Zdarzały się sytuacje, że żołnierze armii afgańskiej, którzy pozostali w kraju po wyjściu Amerykanów, do tzw. Państwa Islamskiego dołączali - przekonuje.
Dodaje też jeszcze jedną istotną myśl. Nawet gdyby pewna część afgańskich żołnierzy zaciągnęła się na służbę rosyjską, choćby i grupy Wagnera, to nie zmieni to szczególnie sytuacji całej wojny ukraińskiej.
Nie przeceniałbym zresztą zdolności bojowej wagnerowców. To mięso armatnie. Wojna w Ukrainie nie jest obecnie wojną piechoty, a na pewno nie w formie dominującej. To wojna artylerii i rakiet, wojska piesze mogą być wykorzystane np. do zdobywania miast, ale to brudna i krwawa operacja, a wojna ma obecnie inny charakter - konkluduje.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.