Sandu wyraziła wprost obawy, że rządzone przez nią państwo jest na celowniku Rosji. W przemówieniu, które wygłosiła w poniedziałek w pałacu prezydenckim w Kiszyniowie, oznajmiła, że spodziewa się aktów dywersji, sabotażu i obalenia praworządnych władz.
Według Sandu, plany Rosji przewidują doprowadzenie do zmiany władzy w Kiszyniowie. Dokumenty dotyczące rosyjskich planów destabilizacji kraju pochodzą m.in. od władz Ukrainy. Mają być szczegółowe, opisujące nawet logistyczne aspekty "operacji specjalnej" w jej kraju.
Czytaj też: Ławrow wskazał ten kraj. "Kolejna Ukraina"
Plan (…) przewiduje dywersję z zaangażowaniem ludzi z przygotowaniem wojskowym, udających cywilów, do przeprowadzenia działań siłowych, ataków na budynki administracji państwowej i wzięcia zakładników - przekazała mołdawska prezydent podczas konferencji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Najemnicy w akcji?
Sandu powiedziała, że dokumenty przekazane przez Ukrainę zawierają konkretne miejsca i aspekty logistyczne organizacji działań rosyjskich. Plan ma przewidywać m.in. wykorzystanie obcokrajowców do udziału w tych działaniach. Sandu twierdziła, że w przejętych dokumentach są np. instrukcje, dotyczące zasad wjazdu do Mołdawii dla obywateli Rosji, Białorusi, Serbii i Czarnogóry.
Dodała, że planowane jest także wykorzystanie "pewnych sił wewnętrznych". W tym prorosyjskiej opozycyjnej partii Sor, niektórych byłych wojskowych i funkcjonariuszy struktur ochrony porządku, ludzi powiązanych z oligarchą i niegdyś wpływowym politykiem Vladem Plahotniukiem.
Być może wektorem zagrożenia byłoby Naddniestrze. Ta separatystyczna prowincja, która oderwała się od Mołdawii w 1990 r. jest solą w oku dwóch stolic: Kiszyniowa i Kijowa. Nieuznawane na arenie międzynarodowej Naddniestrze utrzymuje kontyngent wojsk rosyjskich. Kijów obawiał się ataku od południa z tego kierunku. Kiszyniów także może dostrzegać wagę tego zagrożenia.
Rosjanie grają prorosyjską Partią Socjalistów. Wykorzystują stałe elementy ochrony rosyjskojęzycznej mniejszości w Mołdawii m.in. z Gagauzji oraz obecności rosyjskiego korpusu w Naddniestrzu - mówi o2.pl były oficer kontrwywiadu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
I dodaje, że przebywający obecnie za granicą lider populistycznej i jawnie prorosyjskiej Partii Sor - Ilan Shor ma bardzo bliskie kontakty z Federalną Służbą Bezpieczeństwa. Rosyjskie służby przeznaczyły zaś miliony dolarów na działanie promoskiewskiej siatki w Mołdawii. Ilan Shor zbiegł z kraju w obawie przed aresztowaniem w związku z udziałem w aferze korupcyjnej. Jednak wciąż kontroluje działającą w Mołdawii partię, dzięki siatce współpracowników zbudowanej za rosyjskie pieniądze.
Rosjanie już raz próbowali dokonać próby zamachu stanu. W 2016 r. w Czarnogórze tamtejsze organy bezpieczeństwa zatrzymały grupę obywateli Serbii, którzy tuż przed wyborami parlamentarnymi w tym kraju mieli wszcząć zamieszki na ulicach stolicy kraju - Podgoricy. To miał być wstęp do przejęcia państwowych obiektów i zmiany władz w maleńkiej republice.
Co ciekawe, w tej próbie rosyjskich działań był także polski trop. Jednym z prowodyrów nieudanego zamachu był aresztowany Eduard Szyszmakow, znany także jako Eduard Szyrokow. Ten oficer rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU został dwa lata wcześniej wydalony z Polski pod zarzutem szpiegostwa i działalności wywiadowczej.
Szyrokow vel Szyszmakow miał zwerbować i prowadzić w Polsce przede wszystkim dwie osoby. Pierwszą był pewien oficer z Departamentu Wychowania i Obronności MON. Drugim ważnym agentem był Stanisław Sz., polski prawnik rosyjskiego pochodzenia, zaangażowany m.in. w projekt świnoujskiego gazoportu.
Wróćmy jednak do Mołdawii. Ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich Kamil Całus przekonuje w rozmowie z o2.pl, że Rosja zainteresowana jest odsunięciem od władzy rządzącej Mołdawią od drugiej połowy 2021 roku proeuropejskiej partii Działania i Solidarności i utworzeniem w Kiszyniowie prokremlowskiego rządu. Dlatego wspiera prorosyjskie ruchy i partie polityczne w tym kraju.
Chodzi przede wszystkim o wsparcie medialne, propagandowe i doradcze. Ale nie tylko. Całus przypomina, że były prezydent Mołdawii Igor Dodon, będący faktycznym liderem prorosyjskiej Partii Socjalistów Republiki Mołdawii, podejrzewany jest np. o to, że przyjmował z Moskwy pieniądze na finansowanie działalności partii. Swego czasu w mołdawskich mediach opublikowano nagranie z ukrytej kamery, gdzie wydaje się wprost do tego przyznawać.
W ostatnich miesiącach rząd w Kiszyniowie zrobił wiele, by uniezależnić Mołdawię od Rosji i umocować ją jak najmocniej w zachodnim systemie instytucji i powiązań politycznych. Dość powiedzieć, że w czerwcu Mołdawia stała się oficjalnie kandydatem do UE, a od grudnia nie korzysta już ona z rosyjskiego gazu. Do niedawna rosyjski Gazprom stanowił właściwie jedyne źródło dostaw tego surowca dla tego kraju. Kiszyniów stał się też bardziej niż wcześniej asertywny w stosunku do separatystycznego, wspieranego przez Moskwę Naddniestrza. Wreszcie, Mołdawia popiera też otwarcie Ukrainę w konflikcie z Rosją. Wszystko to sprawia, że Kreml coraz bardziej zainteresowany jest dokonaniem zmiany politycznej na szczytach władzy w Kiszyniowie - mówi o2.pl Kamil Całus.
Zamach? Być może, ale..
Nieco bardziej złożona jest, jak dodaje, sprawa z przekazywanymi stronie mołdawskiej informacjami ukraińskiego wywiadu i związana z nimi wypowiedź prezydent Sandu. Całus nie ma wątpliwości, że Rosja przygotowała plany działań dywersyjnych w Mołdawii. Takie informacje pojawiały się nawet w otwartych źródłach. Powiązani z rosyjskimi służbami analitycy sporządzali dość dokładne opracowania sytuacji wewnętrznej w tym kraju i jego słabych punktów. Przygotowywali także scenariusze potencjalnych rosyjskich działań mających obalić prozachodni rząd.
Czy sam fakt istnienia takich materiałów świadczył o daleko idących przygotowaniach do zamachu stanu w Kiszyniowie? Oczywiście nie. Choć więc zagrożenie rosyjskie dla Mołdawii istnieje, to trudno ocenić, na ile jest ono większe niż - powiedzmy - jeszcze kilka miesięcy temu - przekonuje ekspert.
Jest to jednak obliczone i na inny efekt. Całus dodaje, że bez względu na to, na ile poważne jest zagrożenie, sam fakt, że najwyżsi mołdawscy politycy - w tym konkretnym wypadku prezydent Sandu - mówią o nim otwarcie, jest elementem świadomej polityki władz w Kiszyniowie. Po pierwsze, pozwala im to na przypominanie światu - zajętego, i słusznie, wojną na Ukrainie - że Mołdawia jest krajem zagrożonym przez Rosję. Krajem, który może być "następny w kolejce".
Po drugie, takie deklaracje stanowią uzasadnienie dla planowanych zmian w mołdawskim ustawodawstwie, które dają większe uprawnienia tamtejszym służbom. Kroki te w obecnej sytuacji są zupełnie zrozumiałe, ale krytykuje je opozycja, która zarzuca władzy wręcz działalność antydemokratyczną, próbę budowy struktur autorytarnych. Podkreślanie zagrożenia w jakim znajduje się Mołdawia, pozwala na walkę z tymi argumentami - tłumaczy Całus.
Zgadza się z tym cytowany już oficer ABW. Przekonuje, że w ten sposób Mołdawianie proszą o pomoc, bo sami nie mają armii, a ich służby, jak mówi, są przeraźliwie słabe i zinfiltrowane przez Rosję. Tak też było przed 2014 r. ze służbami specjalnymi Ukrainy.