Paulina P. wchodziła w konflikty z prawem odkąd skończyła 20 lat. "Fakt" opisał, że pierwszy raz została skazana za kradzież w sklepie. Kilka lat później należała już do grupy przestępczej, która na szeroką skalę rozprowadzała narkotyki.
W 2016 roku Paulina P. została skazana za wprowadzenie do obrotu nie mniej niż dwóch kilogramów substancji psychotropowej wartej ok. 20 tys. zł. Wymierzono jej karę dwóch lat pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na pięć lat. Trafiła pod dozór kuratora, a sąd zobowiązał ją do zapłacenia grzywny w wysokości 2 tys. zł oraz nawiązki na rzecz stowarzyszenia Monar w kwocie 1,5 tys. zł. Zdecydowano także o przepadku 10 tys. zł, które uzyskała, handlując mefedronem.
Od czasu wyroku skazana wielokrotnie zmieniała miejsce zamieszkania, nie informując o tym fakcie kuratora. Niecały rok przed końcem okresu próby, kurator zajmująca się sprawą Pauliny P., zwróciła się do sądu o wykonanie kary dwóch lat pozbawienia wolności. Sąd przychylił się do tego wniosku.
Kobieta nie chciała jednak trafić za kratki i zwróciła się do prezydenta Andrzeja Dudy o ułaskawienie. Przeciwni temu byli zarówno skazujący ją sąd jak i prokurator generalny. Prezydent nie wziął jednak tych opinii pod uwagę i ułaskawił kobietę. Kancelaria Prezydenta tłumaczyła to względami humanitarnymi, takimi jak sytuacja rodzinna, oraz odległym terminem popełnienia czynu, a także skruchą samej skazanej.
Była skazana za handel narkotykami. Prezydent ją ułaskawił. "Płakałam ze szczęścia"
Teraz Paulina P. zabrała głos na temat decyzji prezydenta w rozmowie z dziennikarzem "Faktu". Podkreśliła, że wnioskująca do sądu o wykonanie kary kurator zwyczajnie jej "nie lubiła". Dodała, że nie zna osobiście nikogo z otoczenia prezydenta.
Szczerze mówiąc, nie liczyłam na to, że mi się uda to ułaskawienie. Ale oczywiście adwokaci mi tłumaczyli, że jak najbardziej to jest właśnie dla takich spraw. Jak mi to przyszło pocztą, to płakałam ze szczęścia – opisała.
Skazana stwierdziła także, że od czasu popełnienia wyroku żyła "tak jak powinna". Dodała, że "uczciwie pracowała i nie wchodziła w konflikty z prawem".
Oczywiście, że mi się należał [akt łaski – red.]. Przecież ja się przyznałam, zapłaciłam grzywnę, żyłam według prawa – zaznaczyła w rozmowie z dziennikarzem "Faktu" Tomaszem Kozłowskim Paulina P.
Czytaj także: Urzędniczki przejadły pieniądze dla ubogich dzieci. Finał "afery kiełbasianej" w Dęblinie
Sąd nie chciał jej odroczyć kary. "Zasługuję na to, bo nie jestem przestępcą"
Wniosek o ułaskawienie obrońcy kobiety tłumaczyli również faktem, że za kratki ma trafić jej mąż, Paweł K., skazany za handel narkotykami. To dodatkowo utrudniłoby zorganizowanie opieki nad dziećmi.
Jestem matką dwójki dzieci. Moje dziecko było wtedy malutkie. Mi nawet przysługuje inne traktowanie do trzeciego roku życia dziecka, bo takie jest prawo. Nikt na to nie patrzył. W takiej sprawie jak moja zasługuję na ułaskawienie, bo ja nie jestem przestępcą. Staram się być najlepszą mamą dla swoich dzieci, ciężko i uczciwie pracuję – podkreśliła kobieta.
W rozmowie z "Faktem" Paulina P. dodała, że kiedy do sądu trafił wniosek o wykonanie kary, znajdowała się w depresji po śmierci ojca. Dziennikarz gazety zwrócił jednak uwagę, że nie ma o tym słowa w aktach sprawy.
Bardzo dużo rzeczy nie ma w tych aktach. Czy to jest moja wina? Czy ja mam na to wpływ, co tam pisał kurator? Uważam, że był ze mną kontakt, a kurator znał adres, pod którym jestem – odpowiedziała skazana.
Czytaj także: Wyrok po 4 latach. To nagranie było dowodem
Obejrzyj także: Ułaskawienie pedofila. Barbara Nowacka: Ułaskawienie prezydenta to nie sprawa rodzinna
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.