Wojna w Ukrainie niemal od samego początku 24 lutego 2022 roku przebiega pod znakiem planowanej wielkiej mobilizacji w Rosji. Od tej jednak Władimir Putin stara się uciekać na każdy możliwy sposób. Włodarz Kremla doskonale zdaje sobie bowiem sprawę, że mogłaby ona zachwiać poparcie nie tylko do konfliktu, ale także i jego samego.
W efekcie już od samego początku do armii rekrutowano więźniów, którzy w zamian za służbę mogli skracać lub całkowicie eliminować swoje wyroki. Pomysł ten szczególnie dobrze przyjął Prigożyn, którego to jednak po pamiętnym buncie zabito. Z czasem liczba gotowych do walki więźniów zaczęła się zmniejszać, przez co siły do walki trzeba było szukać w innym miejscu.
Tutaj z pomocą przyszły wysokie wynagrodzenia i ewentualne odszkodowania wypłacane przez państwo. Szczególnie w biednych rodzinach decyzja to została dobrze przyjęta i tak m.in. wielu Jakutów czy Buriatów można spotkać dziś na ukraińskim froncie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rosja znów rekrutuje żołnierzy w Afryce
Równie mocno zaczęto rekrutować "tańszych" najemników z Afryki. Mężczyźni z takich krajów jak Burundi, Konga, Rwandy i Ugandy kuszeni są wysokimi wypłatami powyżej 8 tysięcy złotych i równie wysokimi dodatkami. W tym celu rosyjskie Ministerstwo Obrony uruchomiło także specjalną jednostkę.
O procederze pojawiania się w rosyjskiej armii afrykańskich najemników mówiło się od dłuższego czasu. Szczególnie dużo wspominało się o kompleksie Ałabuga w Tatarstanie, gdzie nepalscy emigranci pod pozorem nauki na tamtejszej uczelni mieli pracować w fabryce dronów. Teraz jednak coraz częściej trafiają na front.
Ich udział w wojnie jest bardzo ważny dla polityki kremla. Nie jest bowiem tajemnicą, że dotychczasowe oddziały Progożyna składające się z więźniów odniosły ogromne straty (co trzeci żołnierz był zabity), a ostatnia mobilizacja wywołała w Rosji falę ucieczek. Tym samym liczba gotowych do walki Rosjan malała z dnia na dzień.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.