W Zakopanem turystów nie brakuje przez cały rok. Na Krupówkach interes zatem kwitnie, a stoiska z "łoscypkami", "gazdowskimi serkami" i "scypkami" mnożą się przez całą długość deptaku. Laik może tego nie wyczuć, ale w większości budek oryginalnego oscypka nie będzie mu dane posmakować. Stąd tak fantazyjne nazwy.
Bacowie alarmują - tych prawdziwych, ukochanych przez Polaków góralskich wyrobów z każdym sezonem będzie coraz mniej. Na tę patową sytuację składa się kilka czynników.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Górale narzekają. Dlaczego na Podhalu może zabraknąć oscypków?
Głównym z nich wcale nie są przedsiębiorcy handlujący podróbkami, bo kwestia nie dotyczy tylko moralnie wątpliwej konkurencji. O wiele istotniejszy jest brak rąk do pracy, czyli baców opiekujących się owcami na dalekich tatrzańskich polanach. Warunki zarobkowe nie są najgorsze (300-350 złotych dniówki), jednak opatrzone są niematerialnym poświęceniem.
Opiekunowie owiec muszą na długi czas wyprowadzać się z domu (zazwyczaj z rodziną spotykają się jedynie raz w tygodniu) i zamieszkać w położonych na wysokościach bacówkach. Nie uświadczą tam prądu i Internetu, a często także godnych sanitariatów. Ich praca jest żmudna i wymagająca.
Wieczorem doi się nawet kilkaset (!) zwierząt, przez noc dogląda się ich (wszak mogą grasować wilki), a od rana znów trzeba przeprowadzać je przez hale, o samym wytwarzaniu serów nie wspominając. Na taką zawodową rzeczywistość chętnych jest coraz mniej, a swoją rolę odgrywa tu także biurokracja.
Każda owca ma dziś swój paszport i ja te dokumenty muszą na bacówce ze sobą mieć na wypadek kontroli. Piszę raporty na temat ilości wytwarzanych oscypków, tego, co dzieje się z owcami i co robię z resztkami mleka. Sanepid sprawdza nam badania, musimy mieć pozwolenia weterynaryjne. Podobnych formalności są dziesiątki. Kiedyś po prostu wychodziło się z owcami na halę, a dziś to człowiek nie jest pasterzem, tylko księgowym - w rozmowie z Onetem pożalił się baca z Łapsz Niżnych.
Często absurdalne przepisy oraz wzrost kosztów niosą za sobą coraz dotkliwsze żniwo. Jednym z nich jest utrata intratnych kontrahentów z Włoch, którzy w poprzednich latach w okresie wielkanocnym kontraktowali w sercu Tatr nawet 15 tysięcy sztuk owiec. Teraz robią to prościej na Słowacji, a mieszkańcy Podhala musieli zmniejszyć stada.
Ja już od wielu lat zastanawiam się nad tym, czy tego wszystkiego nie rzucić w diabły i nie zająć się czymś innym. Problem w tym, że choć człowiek dorobił się na tej robocie garba i problemów z chodzeniem, to tak naprawdę ja sobie innego życia po prostu nie wyobrażam - z goryczą skwitował kolejny rozmówca Onetu.