Tą makabryczną sprawą, nazywaną jedną z największych zagadek polskiej kryminalistyki, przed laty żył cały kraj. 23-letnia studentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim zaginęła 2 listopada 1998 r. Dwa miesiące później załoga pchacza barek natknęła się w Wiśle na wielki płat skóry. Wkrótce w rzece znaleziono też ludzką nogę.
Najgłośniejsza zbrodnia w Krakowie
Sprawdził się najgorszy scenariusz. Służby ustaliły, że szczątki należały do poszukiwanej Katarzyny Z. Śledczy doszli do wniosku, że mają do czynienia z brutalnym mordercą. Rozpoczęło się długie i skomplikowane śledztwo.
By odnaleźć zabójcę, sięgnięto po najnowocześniejsze dostępne wówczas metody. Przeprowadzono jedne z pierwszych w małopolskiej policji badań DNA, w sprawę zaangażowano także profilera z FBI, a nawet jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego. Niestety, przez dwie dekady nie nastąpił żaden przełom, w wyniku czego śledztwo umorzono.
Poszlaki wskazują na winę Roberta J.
Dopiero w 2017 roku w sprawie zatrzymano Roberta J. Mężczyzna był przesłuchiwany w charakterze świadka już na początku śledztwa, przeszukano także jego mieszkanie, jednak wtedy nie zgromadzono przeciwko niemu wystarczająco obciążających dowodów, by mówić o zatrzymaniu.
Prokuratura wskazuje teraz, że po wznowionym po latach postępowaniu zebrano poszlaki, które mogą wskazywać na winę mężczyzny. W jego miejscu zamieszkania zabezpieczono m.in. ślad biologiczny pochodzący od kobiety. Śledczy wskazują także na fakt, że Robert J. pracował w prosektorium, co odpowiadałoby precyzyjnym cięciom wykonanym przez zabójcę. Oprócz tego po śmierci Katarzyny Z. mężczyzna podejrzanie regularnie przychodził na jej grób.
Czytaj także: 101-letni strażnik z obozu koncentracyjnego usłyszał wyrok. "Nie był trybikiem maszyny śmierci"
Proces przeciwko "Skórze", jak okrzyknięty został oskarżony, trwa już od trzech lat i prowadzony był za zamkniętymi drzwiami. W końcu sąd na wniosek prokuratury sąd utajnił całe postępowanie. Wiadomo, że przed sądem wygłoszono już mowy końcowe, a 15 lipca ma zapaść wyrok. Oskarżonemu Robertowi J. grozi dożywocie.