Rozruchy w Irlandii Północnej zaczęły się w ubiegłym tygodniu, gdy władze zdecydowały się nie ukarać osób ze środowiska partii Sinn Fein za udział w pogrzebie wysokiego rangą bojownika Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA) mimo obostrzeń przeciwepidemicznych. W uroczystościach pogrzebowych brało udział łącznie aż 2000 osób, z czego 24 to przedstawiciele partii Sinn Fein.
Była to iskra, która wznieciła ogień. W końcu od kilkunastu tygodni w Irlandii Północnej rosło oburzenie, związane z protokołem, który stworzył granicę celną między prowincją a samą Irlandią. Pokłosiem tego są m.in. problemy z dostawami towarów do Irlandii Północnej.
W środę wieczorem w zachodnim Belfaście miały miejsce zamieszki, które północnoirlandzka policja określiła jako najgorsze od lat w tym kraju. W lojalistycznej dzielnicy Shankill porwany i podpalony został autobus miejski.
W czwartek protestowano również w zachodniej części Belfastu. Minister sprawiedliwości Naomi Lang przekazała informację, że tym razem z kolei, inicjatorami byli nacjonaliści, czyli zwolennicy przyłączenia Irlandii Północnej do Irlandii, którzy mieli rzucać w policjantów petardami czy butelkami z benzyną.
Akty przemocy potępiło aż pięć partii politycznych.
Chociaż nasze stanowiska polityczne są bardzo różne w wielu kwestiach, wszyscy jesteśmy zjednoczeni w naszym poparciu dla prawa i porządku - napisano we wspólnym oświadczeniu.
Zaniepokojenie całą sprawą wyraziła również administracja prezydenta USA Joe Bidena.
Jesteśmy zaniepokojeni przemocą w Irlandii Północnej i przyłączamy się do apeli brytyjskich, irlandzkich i północnoirlandzkich przywódców o spokój. Pozostajemy niezłomnymi zwolennikami bezpiecznej i dostatniej Irlandii Północnej, w której wszystkie społeczności mają prawo głosu i korzystają ze zdobyczy ciężko wywalczonego pokoju - mówi Jen Psaki, rzeczniczka prasowa Białego Domu.
Joe Bidenowi szczególnie zależy na zachowaniu pokojowych relacji, ze względu na swoje irlandzkie pochodzenie.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.