Okres przedwyborczy na Białorusi był bardzo gorący. Do urn ruszyła rekordowa liczba ludzi. Obywatele mieli nadzieje, że po latach rządów Łukaszenki, pojawiła się szansa na lepszą przyszłość. Niestety, według oficjalnych wyników prezydent Białorusi zdobył niemal 80 proc. poparcia. Czy gdyby faktycznie tak było, tylu Białorusinów ruszyłoby na ulicę, by protestować?
Władze państwa postanowiły stłumić demonstracje przemocą. Funkcjonariusze OMON nie mają litości dla nikogo. Pokojowo protestujący Białorusini są aresztowani i katowani. Pojawiły się też ofiary śmiertelne. Przemoc stosowana jest nie tylko wobec obywateli, ale i wobec zagranicznych dziennikarzy, którzy relacjonują wydarzenia.
Sankcje na Białoruś
Wydarzenia te wstrząsnęły całym światem. Głos zabrała w końcu strona USA. Szef amerykańskiej dyplomacji, Mike Pompeo, poinformował, że Ameryka w porozumieniu ze swoimi europejskimi partnerami, będzie pracować nad odpowiednią reakcją na wydarzenia na Białorusi.
Pompeo w rozmowie z Radiem Wolna Europa powiedział także, że Biały Dom nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji. Wiele wskazuje na to, że Białoruś zostanie obciążona sankcjami. Protesty wciąż trwają, a siły demonstrujących i służb wojskowych są rozłożone nierówno.
Czytaj także: Białoruś. To zdjęcie przejdzie do historii!
Kandydatka opozycji, Swietłana Cichanouska, również po czasie zabrała głos. Choć po ogłoszeniu wyników wyborów przyznała, że zostały sfałszowane i że zamierza protestować, szybko zmieniła zdanie. Kobieta uciekła na Litwę, skąd apelowała do rodaków o zaprzestanie protestów.