Pod koniec lipca prezydent Mińska Uładzimir Kucharou przeprowadził poważną naradę z przedstawicielami największych białoruskich sieci handlowych. Dotyczyła ona produktów na półkach sklepów. Jak przekazał Kucharou, na "najbardziej wyeksponowanych" miejscach leżą towary z Polski, Ukrainy i Litwy, a te kraje wprowadziły wobec Białorusi sankcje.
Towary z Polski, Ukrainy, Litwy w mniej widocznych miejscach
Z kolei — jak stwierdził — białoruskich towarów należy szukać. Jak podaje białoruska gazeta "SB", sklepom postawiono ultimatum. Mają wycofać polskie, ukraińskie i litewskie towary z półek i umieścić je w mniej widocznych miejscach. Inaczej właściciele mogą otrzymać karę. Mer Mińska uważa, że takie same decyzje powinny być podjęte w całym kraju.
Postawiliśmy sprawę brutalnie: Albo sytuacja się zmieni, albo podejmiemy działania. Przy czym, taka decyzja moim zdaniem powinna zapaść na poziomie całego kraju - oświadczył Kucharou cytowany przez Polską Agencję Prasową.
Czytaj także: Wojna? "Polska jest dla Łukaszenki największym wrogiem"
Sankcje, o których mowa, zostały wymierzone w związku z postępowaniem reżimu Aleksandra Łukaszenki. Unia Europejska m.in. zabroniła finansowania przez Europejski Bank Inwestycyjny projektów dla Białorusi, wstrzymany został obrót papierami wartościowymi i zakazano udzielania gwarancji bankowych.
Większy napływ towarów z Rosji
W opinii komentatorów wypowiedź mera Mińska wpisuje się w szerszą antyzachodnią retorykę białoruskich władz i państwowych mediów. Na białoruskim rynku dominują supermarkety należące do miejscowych biznesmenów i jeśli jakieś towary wykładane są na najlepszych pólkach to tylko dlatego, że dobrze się sprzedają i przynoszą zysk.
Z obserwacji sklepowych półek wynika, że białoruskie władze powinny raczej obawiać się coraz większego napływu towarów produkowanych w Rosji w tym również tych znanych zagranicznych marek.