Wojna w Ukrainie, zwana w Rosji obrzydliwie "specjalną operacją wojskową", kosztowała już życie 250 tysięcy żołnierzy Władimira Putina. Codziennie do Moskwy docierają meldunki z frontu, które nie napawają optymizmem: agresor traci ludzi, sprzęt i morale. Ale dowódcy za nic mają sobie życie ludzkie, co w kraju jest od wieków tradycją.
Rosja miała mieć drugą najlepszą armię świata, ale od lutego 2022 roku ośmiesza się co i rusz w starciu z Ukrainą. Braki w wyszkoleniu i sprzęcie dowódcy na Kremlu zastępują liczbą żołnierzy, śląc w bój i na pewną niemal śmierć tysiące młodych ludzi. I nie tylko, bo po ataku na Ukrainę zezwolono walczyć także skazańcom oraz kryminalistom.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ale ludzi jest nadal za mało, a generałowie sygnalizują Moskwie braki w odwodach. Wszystko dzieje się w sytuacji, gdy Ukraińcy nacierają i stopniowo wypychają wrogów ze swoich ziem. Brak żołnierzy może oznaczać katastrofę na froncie, więc w Rosji pojawiły się informacje, że jesienią zacznie się kolejna wielka mobilizacja.
Na młodych Rosjan i ich rodziny padł blady strach. Czy pojadą na wojnę?
Wiele na to wskazuje, bo zdaniem Sił Zbrojnych Ukrainy Rosjanie mają coraz większe problemy personalne na froncie. Niby w kraju szukają ochotników, ale tych nie ma. Kończą się opcje z więźniami, a Grupa Wagnera nie wróci szybko na front. W Dumie już zastanawiają się nad ogłoszeniem poboru do armii, podnieśli już wiek dla żołnierzy.
Pierwszą mobilizację Władimir Putin ogłosił 21 września 2022 roku. Wówczas uciekło z kraju od 300 do nawet 700 tysięcy mieszkańców, w większości młodych mężczyzn w wieku poborowym. Władze rosyjskie szybko pozyskały ludzi do walki i po niespełna dwóch tygodniach szkolenia wysłały żołnierzy na ukraiński front.
A tam "mobiki" giną masowo, albo poddają się sprawnym siłom ukraińskim. Poborowi są źle wyszkoleni, mają niskie morale i nie mają sprawnych dowódców, którzy też giną jeden za drugim. Jak uważa Anton Heraszczenko, doradca ukraińskiego ministra spraw wewnętrznych, druga fala mobilizacji jest blisko. Dotknąć ma cały kraj i tysiące ludzi.
Także duże miasta, gdzie młodzi ludzie mogli żyć i mieszkać względnie bezpiecznie. Pierwsza mobilizacja dotyczyła głównie dalekich prowincji i mniejszych miast, teraz czas na metropolie. System ma działać lepiej niż przed rokiem, a granice będą szczelne, by nikt nie uciekł przed armią. A potem? Szkolenie, front i być może śmierć za Władimira Putina.
Tylko jak długo ludzie w Rosji zechcą żyć i ginąć w ten potworny sposób? Tego nie wie nikt i pewnie prędko odpowiedzi na to pytanie nie poznamy.
Czytaj także: Rosjanie mają dość. Ściągają cywilów na granice