Dla Marynarki Wojennej to naprawdę "ostatni dzwonek". Jedyny polski okręt podwodny, ORP Orzeł, jest w stanie permanentnego remontu, a po wycofaniu okrętów typu Kobben jest jedyną załogową jednostką podwodną, pozostającą w ramach naszej floty.
Podczas konferencji DefenceDay, organizowanej przez portal Defence24, Mariusz Błaszczak powiedział, że ma się to zmienić. Minister obrony złożył zapowiedź uruchomienia programu Orka. To program zakładający pozyskanie nowoczesnych okrętów podwodnych.
Jeszcze w tym roku planujemy uruchomić postępowanie, którego celem będzie zakup okrętów podwodnych wraz z transferem niezbędnych technologii - powiedział min. Błaszczak.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po co nam to wszystko?
O kondycji polskiej marynarki w jej wydaniu podwodnym pisaliśmy w o2.pl wielokrotnie. Mówiąc krótko, sytuacja jest katastrofalna, bo nazwę "dywizjon Okrętów Podwodnych" co bardziej złośliwi komentatorzy zmieniają na "dywizjon Okrętu Podwodnego". Po wycofaniu ORP Sęp i ORP Bielik z linii, pozostał nam tylko ORP Orzeł.
Polska jest krajem nadmorskim. Wybrzeże Bałtyku ma długość 510 km, a na morzu mamy gros instalacji i interesów ekonomicznych. Poczynając od platformy wydobywczej na Bałtyku, przez planowane instalacje morskiej energetyki wiatrowej po podmorskie gazociągi i kable - wszystko to powinno być chronione z morza. Tak z powierzchni wody, jak i pod nią.
A przecież są jeszcze aspekty czysto militarne. Ochrona szlaków handlowych, naszych jednostek i instalacji czy wreszcie wariant uderzeniowy, wyposażony w możliwe do wystrzelenia spod wody pociski manewrujące, którymi można byłoby razić potencjalnego nieprzyjaciela. Wreszcie, w razie działań wojennych, takie okręty mogłyby równoważyć zagrożenie rosyjskie, czyli jednostki Floty Bałtyckiej z obwodu królewieckiego.
Nówka sztuka vs okręt z drugiej ręki
Problem w tym, że okręty podwodne nie pączkują ani nie rozmnażają się przez podział plechy. Ich budowa to długi, skomplikowany i kosztowny proces, na który stać wąskie grono bogatych i mających doświadczenie w tym zakresie państw. Należą do nich Niemcy, Francuzi, Szwedzi. To oczywiście niejedyni producenci, ale kupowanie od innych i tak w wielu wypadkach wymusza współpracę z głównymi graczami.
Można próbować rozwiązania pomostowego, czyli ściągać okręty używane, mające wypełnić lukę do czasu zakupu nowych. Służyłyby one wszystkim opisanym wyżej celom i pozwoliły na przedłużenie zdolności marynarzy do działań podwodnych. Lub ich odbudowę, bo ogrom doświadczonych marynarzy podwodnych, którzy pływali w MW RP jest już poza strukturą sił zbrojnych. Mówi o tym o2.pl kontradmirał Mirosław Mordel, były Inspektor Marynarki Wojennej w okresie 2016-2019.
Czy to ostatni dzwonek? Odpowiem w ten sposób: nigdy nie jest za późno. Ale prawda jest taka, że rozpuściliśmy do cywila ludzi z załóg, utraciliśmy zdobyte przez lata doświadczenie. Byłoby o niebo łatwiej, gdyby ta decyzja zapadła 5-8-10 lat temu - mówi adm. Mordel.
Ale, jak podkreśla Mordel, ten program powinien wystartować i to jak najszybciej. Każdy rok opóźnienia to dodatkowe pieniądze.
Na dziś mamy tylko Orła. Utrzymywaliśmy go z myślą szybkiego pozyskania nowych jednostek ale to, jak wiemy, się nie udało. Mam nadzieję, że tym razem jednak będzie inaczej - mówi adm. Mordel.
"Kasa, misiu, kasa"
Ekspert "Nowej Techniki Wojskowej" Dawid Kamizela przekonuje, że wszystko rozbija się o pieniądze, które przeznaczy na ten cel MON. W drugiej kolejności wchodzi polityka i stosunki międzynarodowe. Oraz to, że niektóre okręty używane, które mogłyby być odsprzedane Polsce, zwyczajnie nie są już dostępne, bo wracają do służby w swoich krajach. Tak jest np. z okrętami typu A-17, należącymi do Szwedów, którzy ponownie wcielają je do linii.
Jeśli minister powie, że na ten cel są 2-3 mld zł, to wiadomo, że skończy się na okręcie używanym i jego modernizacji. A jeśli usłyszymy, że jest 10 czy 15 mld zł w kontekście np. 10 lat do przodu, to oczywiste, że chodzi o zakup nowych jednostek. Bo z dostępnością używanych wcale nie jest tak łatwo - podkreśla Kamizela.
Dalej przekonuje, że rozwiązanie pomostowe miałoby sens wtedy (i tylko wtedy), gdyby od razu podpisano umowę wykonawczą na pozyskanie nowych jednostek. Bo rozwiązanie pomostowe ma swoje wady. Przyjęcie jednostki używanej, przed którą stoi 5 do 8 lat służby, wyszkolenie załogi, modernizacja jest w ocenie Dawida Kamizeli bez sensu, jeśli w tym czasie nie powstanie nowa jednostka docelowa.
Rozwiązaniem pomostowym były właśnie okręty typu Kobben. Przejęte od marynarki norweskiej na początku XXI w., miały pod polską banderą służyć kilka lat, do momentu pozyskania nowych. Ostatecznie dezaktywowano je po niemal 20 latach. I tak, MW RP pozostałą tylko z wysłużonym Orłem. Niemcy mają kilka używanych jednostek typu 212 ale z nimi z kolei mamy złe stosunki polityczne.
Czego chcemy i co możemy mieć?
Załóżmy jednak, że MON będzie chciał pozyskać jednostki nowe. Gdzie szukać konstrukcji, które mogłyby spełniać nasze wymogi? Szef Oddziału Operacyjnego Centrum Operacji Morskich (OO COM), komandor Tomasz Witkiewicz mówi, że w grze jest kilka krajów, mających swoje jednostki. To Niemcy, Francja, Szwecja, Korea Południowa i Turcja.
Jak mówi komandor Witkiewicz, Szwedzi mają swój A26, projekt realizowany od lat, ale utknął na etapie budowy kadłuba kilka lat temu. Turcy budują swoje jednostki na licencji niemieckiej i nie mają praw eksportowych, ale poszli też w rozwiązanie własne, będące jednak projektem.
Koreańczycy mają okręty na licencji niemieckiej: to KSS-1 i KSS-2. Trzeci to KSS-3, ale jest dla nas zbyt duży, operuje na głębszych akwenach i ma wyrzutnie pocisków pionowego startu, co niekoniecznie sprawdzi się na Bałtyku. Następnie mamy Niemców z ich typami 212 i 214 - wymienia komandor Witkiewicz.
Jako bardzo ciekawy wskazuje kierunek włoski. Włosi dysponują, jak mówi, "klonem" niemieckiego typu 212 czyli 212 NFS. To okręty wyposażone w baterie litowo-jonowe, już dostosowane do strzelań pociskami Tomahawk i do działań jednostek specjalnych, a do tego atrakcyjne cenowo – ok. 1,2 mld euro za dwie sztuki. Spełniałby one, jak przekonuje kmdr Witkiewicz, wszystkie nasze wymogi.
Francuski Scorpene to dość stara konstrukcja. Jak mówi kmdr Witkiewicz, to projekt obarczony dużym ryzykiem. Jego zaletą byłby dostęp do francuskich pocisków manewrujących. Szef OO COM nie sądzi jednak, by Amerykanie robili problem z dostępem do ich pocisków Tomahawk.
Sceptycznie do okrętu produkcji francuskiej podchodzi także adm. Mordel. Mówi on, że dużo pewniejsze byłoby skierowanie się ku rozwiązaniom niemieckim i szwedzkim.
Witkiewicz zaś dodaje, że pociski manewrujące są bardzo ważne, ale trzeba pamiętać, że to jest funkcjonalność dodatkowa okrętu podwodnego, który ma ogrom innych zadań. Na koniec ocenia, że realne opcje dla Polski to Niemcy i Korea Poludniowa.
AIP czyli jak najdłużej pod wodą
Absolutnym wyróżnikiem okrętów konwencjonalnych, o napędzie spalinowo-elektrycznym, jest coś, co nazywa się AIP - napęd niezależny od powietrza. To, jak tłumaczy Kamizela, pewna forma akumulacji energii przez ogniwa paliwowe. Pozwala on na określony proces chemiczny, prowadzący do produkcji energii elektrycznej.
Sprawia to, że jednostka nie musi wynurzać się na powierzchnię oraz nie musi uruchamiać hałaśliwe generatorów diesla. Wtedy jest najbardziej podatna na wykrycie i zniszczenie jej.
Przedstawione Polsce kilka lat temu oferty dotyczyły niemieckich okrętów typu 212/214. Są one wyposażone w ogniwa paliwowe, ciche i sprawne. Dalej są Francuzi ze swoimi Scorpene. Adm. Mordel wyraża zastrzeżenia do sprawdzenia ich systemów. Na końcu zaś jest szwedzki SAAB.
Kamizela mówi, że niemieckie systemy AIP są po prostu sprawdzone przez kilka używających ich jednostek marynarek świata. Szwedzki napęd AIP oparty jest o silnik Stirlinga - niezawodny, ale nieco bardziej hałaśliwy. Przypuszcza też, że z uwagi na dobre relacje polskiej i szwedzkiej armii oraz przemysłu, to właśnie A26 może być na pozycji uprzywilejowanej w tym wyścigu.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.