25 lutego w niedzielę 25-letnia Liza z Białorusi została zaatakowana w ścisłym centrum Warszawy. Kobieta szła do domu ul. Żurawią, wracając ze spotkania z przyjaciółmi. Napastnik szedł za nią, założył kominiarkę i grożąc jej nożem, zaciągnął do bramy. Potem dusił ją i brutalnie zgwałcił.
Dziewczyna przez kilka dni przebywała w szpitalu w stanie krytycznym, po tym jak została znaleziona nieprzytomna i naga w bramie kamienicy przy ulicy Żurawiej 47 w Śródmieściu. Na skutek duszenia doszło do poważnego niedotlenienia mózgu. Liza nie odzyskała już przytomności. 25-latka zmarła.
Kilkanaście godzin później funkcjonariusze zatrzymali 23-letniego Doriana S. Mężczyzna usłyszał zarzuty związane z usiłowaniem zabójstwa kobiety na tle rabunkowym i seksualnym. Ich treść prawdopodobnie może ulec zmianie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W toku śledztwa okazało się również, że na nagraniach monitoringu widać jak obok dziejącego się dramatu, przechodzą ludzie. Dlaczego nie reagowali?
Dwie kobiety przesłuchane przez policję miały zeznać, że sytuację, której były świadkami, uznały za stosunek seksualny. Utrzymywały, że nie miały świadomości przestępstwa. Lecz nie tylko one przechodziły obok, świadków napaści było więcej.
Psycholożka Monika Filipowska w rozmowie z "Faktem" wspomniała o znieczulicy społecznej. – Ludzie zamykają się w swoich światach, często są to ekrany telefonów albo komputerów. Unikają kontaktu z innymi, izolują się. To prowadzi do znieczulicy, ważne jest tylko to, co mnie bezpośrednio dotyczy – powiedziała psycholożka.
Monika Filipowska podkreśliła, że aby pomóc Lizie wystarczyło zrobić jedną rzecz. – W dużych miastach ta chęć pomocy może być mniejsza niż w małych społecznościach np. na wsiach i w małych miasteczkach. Może to wynikać z większej anonimowości w dużych społecznościach miejskich – mówiła.
Niemniej niewiele potrzeba było, aby Lizie pomóc. Wystarczyło wyjąć telefon i zadzwonić pod 112 - zaznaczyła.
Monika Filipowska wskazała powody, które mogły stać za biernością przechodniów. Zaapelowała również o reagowanie w sytuacjach, gdy nie jesteśmy pewni, czy komuś dzieje się krzywda.
– Zobojętnienie to znak naszych czasów, a nawet choroba XXI wieku. Świadkowie udają nawet przed sobą, że nic nie widzieli, że nie wiedzieli. Tłumaczą swoją bierność strachem przed konsekwencjami, kłopotami, pomyłką lub tym, że nikt inny nie zareagował, więc również oni nic nie zrobili – wskazała psycholożka.
Czasem wystarczy wyjąć telefon i zadzwonić na numer alarmowy. Nie trzeba się wcale narażać. Lepiej się pomylić i zareagować nawet jeśli się okaże, że sytuacja tego nie wymagała, niż nosić w sobie do końca życia wątpliwość, czy ktoś nie stracił zdrowia lub życia przez naszą bierność – zaapelowała Monika Filipowska w rozmowie z "Faktem".