Do dramatycznego wypadku w Szaflarach koło Nowego Targu doszło 23 sierpnia 2018 r. Angelika R. zdawała egzamin na prawo jazdy. Kierowany przez nią samochód wjechał na przejazd kolejowy i zgasł. Egzaminator Edward R. krzyczał do 18-lastolatki, by się ewakuowała. Sam w ostatniej chwili zdążył uciec. Angelika z poważnymi obrażeniami trafiła do szpitala, gdzie zmarła.
Po czterech lat Sąd Rejonowy w Nowym Targu uznał Edwarda R. za winnego nieumyślnego naruszenia zasad ruchu drogowego i nieudzielenie 18-latce pomocy. Mężczyzna usłyszał karę 18 miesięcy więzienia, stwierdzając, że zbyt późno wydał jej polecenie opuszczenia auta oraz nie pomógł jej, a nawet nie podjął próby wyprowadzenia dziewczyny.
Sąd zakazał mężczyźnie również wykonywania przez 5 lat zawodu instruktora i egzaminatora.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po latach egzaminator przerwał milczenie. W rozmowie z "Faktem" wspominał tamte dramatyczne zdarzenie. Zapewnia, że nie słyszał i nie widział pociągu. Jak mówił, widoczność na przejeździe w tamtym momencie była ograniczona. Dodatkowo zarzucił, że znak drogowy po wypadku został przesunięty, a krzewy powycinane.
Na 10,7 sekundy przed uderzeniem pociągu pojazd zatrzymał się. Na 7 sekund przed uderzeniem odgłos syreny, na 6,7 odgłos odpięcia pasa bezpieczeństwa, na 6 sekund wypowiedź mężczyzny: wysiadaj!, na 5 sekund wypowiedź mężczyzny: już, już! To zostało wypowiedziane w sposób jednoznaczny i zdecydowany. Ja byłem w tym samochodzie do samego końca - opowiada w rozmowie z portalem i zapewnia, że próbował odpiąć pasy kursantce.
Czytaj więcej: Dostała mandat, sprawa skończyła się w sądzie. Oto finał
Mężczyzna odniósł sie również do zarzutów sądu, jakoby nie próbował pomóc kursantce. Przypomina, że w tamtym momencie miał 62 lata i niewykonalne było dla niego, by w 4 sekundy obiec samochód i ją wyprowadzić z auta.
Poza samochodem złapałem się za głowę, jakby mi się świat zawalił. Szedłem w kierunku tego samochodu. W samochodzie siedziało już dwóch mężczyzn, jeden mówił, że jest ratownikiem medycznym. Oni chcieli panią Angelikę wynosić z samochodu. Ja się sprzeciwiłem, nie wiedziałem, czy nie ma uszkodzonego kręgosłupa - mówi w rozmowie z "Faktem".
Mężczyzna dodaje również, że gdyby zatrzymał pojazd przed przejazdem, to kursantka mogłaby poczuć się skrzywdzona i efektem tego byłaby skarga. Twierdzi, że postępował zgodnie z przepisami. Jak przekonuje, tamtego dnia miał do przeprowadzenia aż 14 egzaminów. Dopiero po tragicznym wypadku zmniejszono liczbę dla jednego egzaminatora do 8.